niedziela, 9 lutego 2014

Countryside romance

Na początku chciałabym WAS przeprosić... chciałabym przeprosić też wszystkie moje inne ff, o których mówiłam złe rzeczy... jest mi... naprawdę przykro. Dlaczego? Przed feriami ja i Uszati wpadłyśmy na dziwnym pomysł. Na nudnej lekcji tak spontanicznie rzucała mi jakieś głupie fabuły, żebym napisała jej jakiegoś hunhana (takiego... dziwnego) no i zaproponowałam układ - jeden głupi ff za inny. Nie spodziewałam się, że ta umowa będzie... aż tak wyglądać ( nie martwcie się... odwdzięczyłam się młahahaha ) no ale umowa jest i musiałam to napisać. To nie dość, że jest klejone strzępkami dziwnych scen (które można zauważyć na dole) to jeszcze nie brakuje tam błędów, literówek i na pewno pozostałości mojej bitwy z przecinkami w której poległam. Szczerze przyznam nie czytałam tego więcej niż raz, więc tam może być wszystko. Do tego chyba jest to mój pierwszy ff który dodaje tutaj z smutem (choć ja bym tak tego nie nazwała). Nie piszę dużo smutów, ale ten nie zaliczyłabym do udanych (o dziwo niektóre pisałam lepsze). Tak więc jest wiele wad tego ff - ale czego się nie robi, jak podpisało się umowę? ahhaha
A tak wg ZAPRASZAM DO PRZECZYTANIA FF USZATI!
Na pewno się wam spodoba! Sama będę jego wielką fanką. <33

  


          Minęło siedem lat. Tak. Dokładnie wczoraj minęło siedem lat, od kiedy nareszcie jestem wolny. Tak przynajmniej myślałem, wyjeżdżając z mojej rodzinnej miejscowości. Skończyłem szkołę, jak najszybciej tylko po to, żeby dosięgnąć mój upragniony cel. Cały czas myślałem tylko, aby stamtąd wyjechać. Wszystko mnie tam ograniczało. Widziałem tylko zamknięty świat. Nic nie było inne. Ta codzienna monotonia mnie dobijała. Wstawałem rano, budzony przez słońce, następnie zbierałem się do szkoły, czując w kuchni zapach maminych, maślanych bułeczek. Gdy wracałem, musiałem pomóc tacie na farmie, po czym zasypiałem, marząc o tym ekscytującym życiu, jakie prowadzą ludzie z miasta. Piękne budynki, świecące nocą, światła latarni, kolorowe neony, wiecznie tętnice życiem miasto. Właśnie tam było moje miejsce. Z ludźmi, którzy potrafili mnie zrozumieć, nie byli tacy... prostolinijni. Nie ukrywajmy tego. Moi rodzice też nigdy nie byli zadowoleni z tego, że mam taki pogląd na życie, które oni kochali. Nie byłem, jak prawdziwa beztroska osoba, uważająca, że życie jest piękne w istnym spokoju i zgodzie z naturą. Chciałem żyć inaczej. Oni dobrze o tym wiedzieli. Chyba oczekiwali, iż nie opuszczę ich tak szybko i że kiedyś zapomnę o tym marzeniu, ale ja po prostu chciałem rozwijać swoje możliwości, poszukać pracy, która gwarantowałaby mi prestiż. Nie mogłem na to liczyć na wsi, w moim rodzinnym miasteczku. Nie mogłem po prostu tam pozostać, czując jak to mnie tłamsi. Czekałem na dobry moment.
          Naszymi sąsiadami była nieduża, trzyosobowa rodzina. Mieszkali w małym, starym domku, który stał tam od wieków. Nie byli taką rodziną jak my. U nas w domu zawsze troszczyliśmy się o siebie, a ja sam... muszę to przyznać - nie miałem zmartwień i żyłem jak szczęśliwe dziecko. Nie mogłem tego powiedzieć o Sehunie. Moim sąsiedzie i dziecku młodego małżeństwa, mieszkającego w tamtym domu, który otrzymali po matce mieszkającego tam mężczyzny. Tak naprawdę oboje byli alkoholikami. Zapijali swój zgorzkniały charakter, niechęć do życia i siebie nawzajem. Oboje nie myśleli, że mogą coś zmienić w swoim życiu. Nie wiem dokładnie, co się stało między tą dwójką. W każdym razie w końcu matka postanowiła uciec. Nie myślała o swoim sześcioletnim wtedy synku i uciekła, zostawiając tylko kartkę z napisem: "Sehun nie popełnij tego samego błędu, co ja." Skąd wiem? Sehun nigdy nie wyrzucił tej kartki. Zawsze trzymał ją przy sobie, jak najcenniejszy skarb. Jednak... jego nieszczęścia nie skończyły się tylko na tym. Tego samego dnia jego ojciec zrobił to, na czym znał się najlepiej. Upił się w samotności, po czym pijany i wściekły ruszył na poszukiwanie niewiernej mu kobiety. Osoba w jego stanie bez problemu mogła liczyć na jakiś wypadek i tak się właśnie stało. Zginął potrącony przez samochód, będąc kilka kilometrów od domu, od syna i jak sądził od kłopotów. Ta smutna historia spowodowała, że w końcu pozostawiony bez jakiejkolwiek rodziny Sehun, został adoptowany przez moich rodziców, którzy do tamtego czasu przyglądali się tej historii ze smutkiem i współczuciem. Nie wiem, co wywołało u nich tą decyzję. Wyrzuty sumienia, że nie zareagowali wcześniej, czy może chęć posiadania jeszcze jednego syna, ale tym razem takiego, który ich nie zawiedzie. Taki właśnie był pan Oh. Byłem od niego nieco starszy, a i tak był ode mnie bardziej samodzielny i pracowity. Potrafił zrobić wszystko. Zmuszony najwidoczniej taką sytuacją był niemal jak oszlifowany klejnot i pomoc, jakiej potrzebowali moi rodzice. Był też lekiem na moje wyrzuty sumienia, które jeszcze zatrzymywały mnie w domu. Pierwszego dnia po zakończeniu szkoły wyjechałem. Szukałem tego, czego nie mogłem znaleźć. I... uwaga. Tu, gdzie powinna zacząć się piękna historia, której tak wyczekiwałem, pojawia się rzeczywistość. 
          Kim teraz jestem? Lu Han, bogaty model z piękną willą? Lu Han biznesmen? Lu Han piosenkarz o światowej sławie? Lu Han rozrywany aktor? Nic z tych rzeczy! Dla mnie... osoby która (przynajmniej za taką osobę zawsze się uważałem) mogła mieć świat u swoich stóp przez swoją pewność siebie, zawziętość i zapał, niestety to nie wystarczyło. Początkowo szukałem prac, których tak pragnąłem. Uczestniczyłem w sesjach, brałem udział w kilku próbach, czy szukałem jakieś pracy w wielkich korporacjach. Wszystko kończyło się, albo ubogim komentarzem, że "brak mi doświadczenia", albo wydaniem niepotrzebnej kasy, do tego w większości wypadków moje ambicje były deptane, a ja sam otrzymywałem kolejną, bolesną nauczkę od życia. Tak przeżyłem pierwsze trzy lata w moim pięknym mieście. Kolejny rok przeżyłem, jak największy nieudacznik, tułając się z kąta w kąt. Bez pieniędzy, bez noclegu, no i bez marzeń. Nie chciałem wrócić do domu i spoglądać w twarz tym wszystkim osobom, które zapewniały mnie, iż mi się nie uda i tylko kiwać głową, że miały racje. Miałem w końcu swoją godność. To głównie przez nią to był najgorszy okres w moim życiu. Zmiana nastąpiła dopiero podczas tych ostatnich kilku lat. Dostałem mało płatną pracę, wynająłem mieszkanie z kilkoma lokatorami na głowie i do tego z trudem wiązałem koniec z końcem. Nie miałem już czasu na marzenia. Nie chciałem jednak wracać, dopóki nie doczołgam się na szczyt i nie pokaże tym, którzy we mnie wątpili jak bardzo się mylili, mówiąc te słowa  zwątpienia w moją stronę. Tak było przynajmniej... do ostatniego miesiąca.
          Otrzymałem ten list. Mój ojciec umierał. Nie miałem o niczym pojęcia. O jego przewlekłej chorobie, której początki pojawiły się już bardzo dawno temu. Nie miałem też pojęcia, że jeszcze w ogóle o mnie pamiętają i nie wiedziałem też, skąd mają mój adres. Byłem pewny tylko tego, że muszę tam pojechać, aby później nie pluć sobie w brodę jak złym jestem synem. Nie... tego na pewno nie uniknę. Przecież opuściłem ich na siedem lat. Zostawiłem ich samych. No... a może nie do końca? W końcu był z nimi Sehun. Mimo wszystko bałem się... cholernie się bałem. Musiałem stanąć przed osobami, które najbardziej zawiodłem. Bardziej niż siebie.
          Autobus gwałtownie się zatrzymał, a ja odruchowo uderzyłem głową o siedzenie przede mną. Przez całą drogę wgapiałem się w okno, kurczowo trzymając moją niedużą walizkę.
          - Hej! Dzieciaku... - warknął ochrypłym głosem kierowca, spoglądając na mnie w lusterku. - To ostatni przystanek. Nie jadę do Nowego Yorku... - zadrwił, widząc moją otępianą minę. Wstałem, łapiąc walizkę za skórzany uchwyt. Obdarzyłem otyłego mężczyznę, w przepoconej bokserce przelotnym spojrzeniem, jednak na tyle długim, żeby móc zauważyć jego pełen odrazy uśmieszek, który ofiarował mi z papierosem w ustach. Aż mnie zemdliło, ale z teatralną miną wyszedłem z autokaru, zeskakując na suchą trawę. Byłem wdzięczny losowi, że tak bezboleśnie przetrwałem tą trasę w prześmierdłym, starym autobusie, który okazał się być jedynym połączeniem jakie było między niewielkim miasteczkiem i tą wsią. Z jakiegoś powodu w ogóle nie czułem zmęczenia, chociaż przebyłem kilkaset kilometrów.
          Obróciłem głowę, spoglądając na zapomniany po tylu latach krajobraz. Wokół mnie nie było nic. Kompletnie nic. Aż po horyzont rozlegały się równe rządki pól, gdzieniegdzie oddzielane niewielkimi pastwiskami, na których rosły drzewa. Ciepłe słońce całkiem raziło moje oczy, tak że nie mogłem podnieść wzroku, aby obserwować leniwie, włóczące się po niebie chmury. Droga która rozciągała się przede mną była w sumie jedynym znakiem jakiegokolwiek kierunku i nie byłem pewny, czy właśnie tam miałem iść. Nad jej ziemią, która była popękana od słońca, unosiło się kilka ziarenek piasku, które do przodu popychał niewielki wiatr. Postanowiłem też iść w tym kierunku. Nie pamiętałem w końcu drogi.

* * * 

          Z radością podszedłem do drzwi domu. Wyglądał tak jak go zapamiętałem. Stara, przerażająca stodoła stała za domem, za którą w oddali rozciągał się las. Nieopodal ciągle była studnia zbudowana z kamienia, przy której stało oparte wiadro. Jej wizerunek zmienił się tylko na tyle, że teraz w połowie obrastał ją bluszcz, sięgając niemal do metalowej korby. Z daleka widziałem pole moich rodziców, które najwidoczniej było już puste i czekało na nadchodzącą za pół roku wiosnę. Przed nim stała jedynie wybudowana kilka dni przed moim wyjazdem szopa. Widać było, że natura odcisnęła na niej swoje piętno.
            Uśmiechnąłem się sam do siebie, wdychając ten zapach. Byłem w domu. Nie wiem dlaczego to aż tak bardzo ucieszyło moje skołatane myśli. Stanąłem na werandzie, spoglądając na stare drzwi. Zanim moja ręka sięgnęła do klamki, przyjrzałem się pięknym kwiatom, narysowanym wokół nich i pod parapetem nisko osadzonego okna. Były na pewno autorstwa mojej matki. Pięknie rysowała. Dzięki tym pastelowym rysunkom poczułem gdzieś wewnętrzne ciepło. Zapomniałem jak to jest. Często biegałem wokół niej, z uśmiechem przyglądając się jak zanurza pędzel w farbie i odbija na białym tynku dokładny obraz, jaki rysował się w jej głowie. Robiła to z taką delikatnością. Miała taki sam wzrok, jak ten którym patrzyła na mnie. Spokojny, opanowany i dumny. Uwielbiałem wtedy na nią patrzeć. Podniosłem wzrok na okno, w którym odbijał się wzorek firanki. Z drewnianych okiennic odklejała się biała farba. To właśnie był domek, jaki wymarzyła sobie moja mama, gdy była młoda. Ciepłe miejsce, z lekko europejskimi akcentami, w którym będzie żyć szczęśliwa rodzina. Przeszedłem przed drzwiami, kręcąc się nerwowo. Słyszałem tylko swoje kroki na drewnianej werandzie. Nie miałem ma tyle odwagi, żeby podejść i tak po porostu powiedzieć: "To ja wasz syn! Pamiętacie mnie? Nic mi się nie udało, ciągle jestem głupim dzieciakiem, oczekującym cudów od życia i żyję właśnie swoimi marzeniami, ale to tylko słowa, bo nawet nie mam swojego mieszkania i pracuje w knajpie jako kelner." Żałośnie to brzmiało. Nie tylko w mojej głowie, ale i pewnie tak brzmiałoby na żywo.
          Gdy już miałem odwrócić się na pięcie i uciec, usłyszałem za sobą skrzypnięcie starych drzwi. 
          - Dzień dobry. Czego pan chce? - Usłyszałem za sobą męski głos. Obróciłem się z przygłupim uśmiechem, spoglądając na chłopaka przede mną. Idealne czekoladowe włosy opadały na jego czoło i niektóre kosmyki lekko zasłaniały uszy. Ich kolor był piękny. Grzywka z jednej strony zasłaniała jego ciemne oczy, które wpatrywały się we mnie ze skupieniem. Usta chłopaka wykrzywiły się w końcu w bladym uśmieszku, gdy wpatrywałem się w niego tępym wzrokiem. Był idealny. Jego sylwetka, uśmiech, oczy. Nigdy nikogo takiego nie spotkałem. Byłem w tak wielu miejscach, więc dlaczego nie spotkałem kogoś tak idealnego wcześniej? Jasny t-shirt opinał jego mięśnie, a ja ukradkiem zerknąłem na pięknie odsłonięte obojczyki. Domyśliłem się, że to musi być właśnie Sehun. 
          - Ja... ja tu... ja... - wybełkotałem, przeklinając samego siebie w duchu. 
          - Tak. Ty to pewnie Luhan - zaśmiał się nieznajomy, na co miałem zareagować wielkim wybuchem złości, że "co to miało znaczyć", ale wtedy wyższy ode mnie szatyn, wskazał gestem ręki, abym wszedł do środka. Bez słowa przeszedłem obok niego, ciągnąc za sobą walizkę. Stanąłem w ciemnym korytarzu, rozglądając się wokół. Tu też niewiele się zmieniło. Ciemna tapeta od razu przywołała wspomnienia. W końcu tak często szedłem po omacku opierając się o ściany, gdy chciałem się wymknąć z domu.
          Wzdrygnąłem się, czując czyjś ciepły dotyk na mojej dłoni. Odruchowo spojrzałem na moją dłoń, po czym przerzuciłem wzrok na chłopaka. Szatyn nie zareagował ni jak, na mój pełny oburzenia wzrok, po prostu wyrywając mi walizkę. - Chodź za mną - rzucił chłodno. Bez słowa wykonałem to, co mi nakazał, zmierzając za nim do swojego, byłego pokoju. Chłopak otworzył drzwi, wpuszczając mnie do środka. Usłyszałem, jak zamykają się za mną, po czym poczułem na sobie pełen nienawiści wzrok szatyna. Sehun rzucił moją walizkę na łóżko i podszedł do mnie bliżej. - Jak tam... w wielkim świecie? - zapytał, ze złośliwym uśmiechem. - Układa się? 
          - Właściwie to... - zacząłem, tracąc oddech. Chciałem powiedzieć mu prawdę, jednak jej dziwna treść, którą słyszałem w głowie mnie przerażała. 
          - Nie myślałem, że jeszcze wrócisz... - wyszeptał, obracając się tyłem do mnie. Spoglądał na ramki ze zdjęciami ustawione na szafce. Nic się nie zmieniło. Ciągle znajdowały się w nich moje zdjęcia, a nad łóżkiem wisiał stary, pomięty plakat, ukazujący Seoul nocą. - Chciałem, żebyś nie wracał - wyszeptał. - Bo nie chciałem, żebyś wyjeżdżał. Co ty sobie myślisz? Nie utrzymywałeś ze swoimi rodzicami żadnego kontaktu! Nie pomyślałeś o nich ani przez chwilę?! Wiesz, co czuła twoja matka, zastanawiając się, czy ty w ogóle żyjesz?! Jesteś beznadziejny! Nie obchodzi mnie, czy ci się udało marny chłopaczku! Nie myśl, że przyjedziesz do domu i wszyscy będą podziwiać cię jak gwiazdę! Twój ojciec umiera... nie pamiętając syna. - Te ostatnie słowa szczególnie mnie zabolały. Przez te wszystkie lata nauczyłem się przyjmować krytykę, której było naprawdę dużo, ale jakoś... wszystkie słowa Sehuna dudniły mi w głowie, jakby były moimi własnymi, a ja je przez te wszystkie lata odsuwałem. Usiadłem na łóżku, opuszczając głowę. Początkowo byłem zaskoczony jego dziwnym zachowaniem tak na samym początku, ale w sumie właśnie tego się spodziewałem.
          - Zamknij się - wyrzuciłem cicho, nie podnosząc na niego wzroku. - Nic o mnie nie wiesz... Jesteś synem którego chcieli mieć, nie mów, że nie cieszysz się, że zająłeś to miejsce - podniosłem wzrok, spoglądając w jego zszokowaną twarz, nie wiedziałem, iż czeka mnie tak trudna rozmowa na samym wstępie, ale byłem dumny, że udało mi się tak szybko i równie boleśnie mu odpowiedzieć. - Nie martw się... Spotkam się z ojcem, po czym wyjadę i więcej nie będziesz musiał mnie oglądać - wyrzuciłem przez zęby oziębłym tonem. Sehun stał nade mną, spoglądając na mnie wzrokiem pełnym nienawiści. Po chwili zamachnął się ręką i uderzył mnie prosto w policzek. Jego dłoń z pełnym impetem odbiła się na mojej twarzy, a w pomieszczeniu echem odbił się ten charakterystyczny odgłos. Z przerażeniem spojrzałem na niego, zaciskając zęby. 
          - Jesteś gorszy, niż cię zapamiętałem - wyszeptał swoimi łzawym tonem. - Jeśli znowu ich zranisz... ja... - zaczął, zaciskając dłonie w pięści z bezsilności. Obrócił się na pięcie, po czym wyszedł, trzaskając drzwiami. A u mnie w głowie pozostało tylko jedno pytanie: "Co to było?

* * *

          Atmosfera panująca w pomieszczeniu była naprawdę ciężka. Moje ręce trzęsły się, gdy trzymałem filiżankę, wypełnioną herbatą. Moja mama spoglądała na mnie, uśmiechając się co jakiś niepewnie. Odpowiadałem tym samym. Jej ciemne oczy śmiały się, gdy na mnie patrzyła, a ja z każdym takim spojrzeniem czułem ukłucie w sercu i przypominałem sobie o słowach Sehuna. Moja matka zmieniła się. Jej zwykle rozpuszczone, długie, czarne włosy były spięte w koka, a dłonie były pomarszczone od ciężkiej pracy. Mój wzrok padał raz na nią, raz na ojca, który z uśmiechem spoglądał na mnie, spod niemal zamkniętych powiek. Wyglądał przerażająco. Strasznie schudł, a jego ręce trzęsły się, gdy tylko na moment je unosił. Oczy były podkrążone, a usta spierzchnięte. Oboje spoglądali na mnie z taką miłością. Właśnie to budziło we mnie niepokój. Wolałbym, jakby wykrzyczeli mi wprost jak bardzo ich zawiodłem, jak wiele musieli się przeze mnie nacierpieć. Wolałem szczerość, nawet jeśli miała mnie dotknąć tak jak szczerość Sehuna, który przyglądał się tej scenie, stojąc w progu. 
          - Więc... powiedz synku... masz dziewczynę? - zapytała kobieta, chcąc jakoś wypełnić tą nieszczęsną, krępującą ciszę. 
          - Nie... Ja... Nikogo nie mam - powiedziałem, wyczekując ich reakcji. Uśmiechnęli się tylko, spoglądając na mnie. Nie mogłem wytrzymać. Opuściłem głowę, nie patrząc nawet na ich twarz. - Tato... proszę... powiedz mi, jak poważna jest ta choroba... - Cisza w pomieszczeniu zrobiła się jeszcze bardziej niezręczna, ale ja musiałem to wiedzieć. 
          - Z twoim staruszkiem nie jest tak źle - zaśmiał się głośno i nieszczerze. - Chyba nie chcesz mnie już wysłać na tamten świat - zaśmiał się ponownie, przy czym wtórował mu śmiech mamy. - Daj nam się nacieszyć swoją obecnością. - To nie tak miało być. Przecież ja musiałem dostać swoją karę. Zacisnąłem mocniej palce na gorącej, od wypełniającej ją cieczy filiżance. Po moich policzkach zaczęły spływać ciepłe łzy. Jedna z nich wpadła do naczynia, wydając charakterystyczny chlupot. Większość moich łez upadła jednak na moje nadgarstki, czy też ciemny materiał moich jeansów. Nie miałem odwagi podnieść wzroku. Czułem straszny wstyd. 
          - Synku? - Mama spojrzała na mnie, lekko zaniepokojona. Podeszła bliżej, widząc, że nie reaguję. Powstrzymując jęk zacisnąłem usta, co chyba najwidoczniej mnie zdradziło. Przytuliła mnie mocno, a ja wtuliłem się w jej ramiona, jakby tylko na to czekając. 
          - P-prze... Przepraszam - wyszeptałem przez łzy. Nikt nic więcej nie powiedział. Kobieta zacisnęła tylko mocniej ramiona, kiwając się, wraz z moim ciałem. Sehun miał racje. Mój ojciec umierał, a ja goniłem za ulotnymi, dziecinnymi marzeniami. Teraz tylko męczyło mnie... ile czasu nam zostało? 

* * *

          - Wstawaj księżniczko! - Usłyszałem, leniwie przekładając się na drugi bok, nic nie robiąc sobie z tonu głosu Sehuna. Dopiero, kiedy przerażający chłód orzeźwił mnie na tyle, że niemal wyskoczyłem z łóżka, zrozumiałam jak wielkim błędem było bagatelizowanie jego słów. Spojrzałem na niego gniewnie, stojąc obok. Byłem cały mokry, a ten głupek stał ze złośliwym uśmiechem, trzymając w dłoniach wiadro. - Rodzice właśnie pojechali do szpitala, a nas czeka dużo pracy - dodał z wyrzutem. 
          - Cholera... Jest szósta rano! 
          - No i? Coś nie tak z tą godziną? Czy może... pan z miasta nie pamięta, jak żyją tak nudni ludzie, jak my? - zakpił, spoglądając na mnie przelotnie. - Jeśli to dla ciebie za duża praca, to zostań w pokoju i pisz pamiętniki - zaśmiał się, zamykając za sobą drzwi. Z wściekłością zaczesałem do tyłu mokre włosy. Byłem wściekły, ale i pełen zapału. Wrzuciłem na siebie pierwsze lepsze ciuchy, po czym wyszedłem z pokoju. Chociaż byłem przerażająco głodny, nawet nie zerknąłem w stronę kuchni, zmierzając w poszukiwaniu tego idioty. Chciałem pokazać mu jak bardzo się myli. Otworzyłem na oścież drzwi i wyszedłem na werandę domu. Wiatr, który zawiał w moją stronę trochę oziębił mój zapał. Objąłem dłonią barierkę, zaciskając na niej palce. Musiałem się trochę obudzić. Nie mogłem uwierzyć, że wszystko, co wydarzyło się wczoraj tak bardzo mnie przerażało przez te wszystkie lata. Byłem szczery i na prawdę oczekiwałem że dostanę karę, ale zamiast tego uświadomiłem sobie jak moi rodzice bardzo mnie kochają i to było chyba najgorsze. Sehun miał całkowitą rację, jednak mylił się, co do mnie. Nie jestem osobą sprzed lat. Nauczyłem się pokory, mam więcej doświadczenia i wierzę w swoje możliwości. Miałem zamiar mu to udowodnić. Szczególnie, że mam na to wystarczająco czasu. Obiecałem moim rodzicom, że zostanę i pomogę w domu, gdy oni mają tak dużo na głowie. W najbliższym czasie poszukam tu jakiejś pracy, bo wiem, że mama ma wiele długów. Musiała mieć pieniądze na szpital i leki dla ojca, a ponieważ nigdy im się nie przelewało pożyczała się gdzie tylko mogła. Wszystko wymagało mojego wkładu, a tym razem nie mogłem już uciec.
          Podniosłem głowę, słysząc huk. Obróciłem się, szukając źródła dźwięku. Podszedłem do końca werandy, z której było widać szopę, po lewej stronie domu. Ten dźwięk mnie nie mylił. Z daleka zauważyłem szatyna, który z pełną zawziętością rąbał drewno. Patrzyłem na niego przez chwilę z daleka, przyglądając się jego poczynaniom. Wyglądało na to, że sporo pracy udało mu się już wykonać, o czym świadczyła sterta losowo rozrzuconych kawałków drewna, pod drzwiami szopy. Musiałem do niego pójść. Wziąłem głęboki oddech, po czym poprawiłem sterczące w każdą stronę, jeszcze mokre włosy. Nie miałem zamiaru źle przy nim wypaść. Chciałem, żeby zmienił o mnie zdanie. Szybkim krokiem zbiegłem z niewielkich drewnianych schodków, idąc w jego stronę wąską ścieżką. Trawa w tym miejscu była już sucha i słyszałem jej szelest pod moimi butami. Na mojej twarzy pojawił się mój najpiękniejszy uśmiech, jednak moja autoprezentacja, którą tak starałem się zbudować rozsypała się przez jeden szczegół. Sehun na mnie spojrzał. Niemal czułem jak nogi mi się uginają i z pewnego siebie Luhana stałem się chodzącą galaretą. Szatyn od razu odwrócił wzrok, wracając do pracy. To dopiero mnie zabolało, ale jednocześnie poczułem ulgę, bo pewnie nie zaprezentowałem się tak, jakbym tego chciał.
          - Dziękuje za tą pobudkę - odpowiedziałem z najbardziej złośliwym uśmieszkiem, jaki udało mi się przybrać na twarzy. Sehun spojrzał na mnie pytająco, po czym odłożył trzymaną w ręce siekierę.
          - To drewno... - Wskazał palcem stertę za sobą. - Zanieś do szopy - rozkazał, spoglądając na mnie pustym wzrokiem. - Chyba... że to dla ciebie za trudne? - zaśmiał się, nie czekając na moją odpowiedź. Bez słowa komentarza podszedłem do tej sterty, mierząc ją wzrokiem. Wyglądało na to, że bez kilku rundek w te i z powrotem się nie obejdzie. Przykucnąłem, delikatnie łapiąc ręką jeden kawałek drewna. Czułem pod palcami chropowatą teksturę kory, oraz czułem ten zapomniany przeze mnie zapach. Bez dłuższego rozczulania się zabrałem ten przyciężki kawałek na ręce, układając sobie niewielki stosik, z jakim mógłbym się doczołgać do szopy. Zapewne w ten sposób przygotowywali się już na zimę. Bez marudzenia zabrałem trzy niewielkie kawałki do wyznaczonego przez Sehuna miejsca.
          Gdy tylko otworzyłem drzwi zauważyłem stertę równo ułożonego pod ścianą drewna. Ostrożnie poszedłem w tamtą stronę, kurczowo trzymając przyciężkie kawałki. Z trudem spoglądałem pod nogi, uważając nawet na najmniejsze kupki siana. W tym pomieszczeniu można było znaleźć wszystko. Stare narzędzia taty, czy też zapasy dla zwierząt, jakieś sprzęty, czy właśnie opał.
          Gdy udało mi się uporać z tą pierwszą partią z niechęcią wróciłem po resztę. Zanim jednak zabrałem się, za przygotowanie kolejnego ładunku, spojrzałem odruchowo na Sehuna. Jego ciało opinała wąska w pasie koszula, której rękawy były podwinięte, aż do łokci. Dłonie szatyna zacisnęły się mocniej na trzonku siekiery, unosząc ją ku górze. Usta chłopaka były mocno zaciśnięte, a on sam w skupieniu spoglądał na kawałek drewna przed nim, który wystarczyło jedynie podzielić na mniejsze części. Zamachnął się uderzając w nie z całą siłą. Po pierwszym razie dwa rozdzielone kawałki upadły obok siebie. Sehun pochylił się, sięgając po kolejne. Nie mogłem oderwać od niego wzroku. Jego idealna, umięśniona sylwetka, piękna, urocza twarz, złośliwy charakterek - to było naprawdę przerażające połączenie. Dla mnie przerażające. Nie wiedziałem jak mam się oprzeć temu człowiekowi. Z rozszerzonymi ustami spoglądałem na jego pracę, badając każdy fragment jego ciała. Miałem gdzieś ukrytą ochotę podejść do niego i rozpiąć tą koszulę, która zakrywała to idealne ciało. Do tego nie miałbym nic przeciwko, gdybym mógł sam zbadać każdy z jego mięśni, dotykając jego idealnego torsu. Czułem, że moje policzki zaczęły się rumienić. Nie. Nie mogłem nawet tak myśleć. Przecież byłem jakby... jego bratem. Tak. Właśnie to zdanie ocuciło mnie ostatecznie. Miałem już wracać do pracy, gdy zobaczyłem jak Sehun powoli sięga palcami do guzików koszuli i rozpina je, jeden po drugim. Moje serce nagle zaczęło bić szybciej, a każde jego uderzenie czułem na całym swoim ciele. Materiał zsuwał się powoli z umięśnionych ramion szatyna, a ja byłem gotowy uszczypnąć się, żeby uświadomić sobie, że to co widzę, to nie sen.
          - Przestaniesz się gapić? - syknął, nawet się nie odwracając. W końcu cały ten czas stałem za nim, unikając jego wzroku. Rzucił koszulę na trawę obok, ponownie powracając do pracy. Stałem w bezruchu, modląc się, żeby jednak to okazało się snem. Wygłupiłem się właśnie przed ideałem, którego nie miałem prawa tknąć. Wygłupiłem się przed osobą, która najbardziej działa mi na nerwy, ale... dlaczego mnie to tak zmartwiło?

* * *

          Tydzień. Właśnie tyle udało mi się przetrwać w tym cholernym miejscu, w którym czas biegnie wolniej. Tak można by powiedzieć, ale ja całkiem straciłem rachubę, przez to, że nie miałem nawet czasu myśleć, który jest dzień tygodnia. Sehun od samego początku szykował dla mnie sporą nauczkę. Widać było, że te wszystkie zadania przygotował specjalnie dla mnie, a ja z każdym kolejnym pogrążałem się jeszcze bardziej. Od niedawna moim stałym zajęciem okazało się karmienie kur, ponieważ jak to pan Oh określił: "do tego nie trzeba mieć ani siły, ani mózgu". Miałem ochotę go ukatrupić i pewnie bym tak zrobił, gdyby nie fakt, że moja duma i wizerunek ucierpiały przez ten czas na tyle, że mógłbym sprzedawać się w częściach za grosze. Nie ma się czemu dziwić jak nawet podczas zwykłego noszenia wiader z wodą udało mi się przewrócić na prostej drodze, a ich zawartość wylądowała na mnie. To tylko jedno z wielu pięknych przypadków, które wydarzyły się na oczach Sehuna. Spędzaliśmy ze sobą strasznie dużo czasu i mógłbym przysiąc, że nasze relacje się zmieniły. Niby cięte żarty, złośliwy język Sehuna i tak budził mnie co rano i zasypiałem z jego komentarzami wieczorem, jednak teraz zdarzało się, że rozmawialiśmy normalnie, albo nawet co jakiś czas się do mnie uśmiechał. To tylko pogorszyło mój stan i poziom fascynacji tym człowiekiem. Niestety dotarło do mnie, że jest w moim typie, ale nie zamierzałem nic z tym zrobić. Zdarzało mi się to często, więc wiedziałem, że równie szybko to minie. 
          - Choć księżniczko... mam dla ciebie nowe zadanie. - Usłyszałem za sobą. Za każdym razem, gdy słyszałem ten seksowny głos, byłem coraz bardziej roztrzęsiony. Obróciłem się, spoglądając na niego z  niewinnym uśmiechem.
          - O co chodzi? - zapytałem słodko. Po prostu od kilku dni starałem się być dla niego jak najbardziej miły, bo zachodzenie mu za skórę mogło się skończyć czymś gorszym, niż karmienie kur.
          - Dziś mam trochę roboty, więc będziesz musiał mi pomóc z jedną rzeczą. - Po tych słowach naprawdę zacząłem się martwić. - Sąsiedzi mają kozy, a my w zamian za ser pomagamy im z nimi i...
          - Chwila... Mam pomagać obcym ludziom? - Sehun westchnął głęboko, słysząc mój "entuzjazm".
          - Pójdziesz do nich tylko wydoić jedną kozę. Przecież to nie jest ciężka praca. - Chłopak złożył ręce na piersi.
          - Ale... ja nie umiem... - wyszeptałem cicho. Opuściłem wzrok, spoglądając na moje poplamione trawą jeansy. Poczułem na czubku swojej głowy dotyk szatyna. Poprawił ciemną bandamkę, która trzymała moją niesforną grzywkę. Z jakiegoś powodu moje serce zaczęło bić szybciej. Spojrzałem na niego niepewnie. Od dawna nie widziałem u niego takiego łagodnego wzroku.
          - Poradzisz sobie! - dodał po chwili, poklepując mnie po ramieniu. Również wyglądał na lekko zakłopotanego, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Mógłbym nawet przysiąc, że się zarumienił. No, a ja po raz kolejny miałem to samo pytanie w głowie: "Co to było?"


* * *
          Spojrzałem niepewnie, na stojące przede mną zwierze. Czułem się bardziej zakłopotany niż zwykle. Jakaś obca kobieta kilka minut temu zaprosiła mnie do domu, uściskała mnie na przywitanie, po czym zrobiła mi coś do picia. Rozmawiała ze mną jak z kimś kogo bardzo dobrze zna, a później zaprowadziła mnie tutaj dając jedynie małe żelazne wiaderko i jedną wskazówkę: "uważaj na jej kopyta". Ostatni raz widziałem kozę, kilka lat temu i nigdy jej nie doiłem, a teraz każą mi zająć się tym zwierzęciem, co było dla mnie abstrakcją. Mimo wszystko nie zamierzałem marudzić. Powoli podszedłem do zwierzęcia, choć trząsłem się z przerażenia, bojąc się każdego ruchu tej kozy. Niby była przywiązana do drewnianego słupka, ale i tak bałem się, że ucieknie. Podszedłem do niej powoli, pochylając głowę i spoglądając w jej zielonkawe oczy. Poziome źrenice spoglądały na mnie uważnie, a jedyną reakcję jaką udało mi się zauważyć u tego zwierzęcia, opisywały jej sterczące, białe uszy, którymi co jakiś czas poruszała. Wyciągnąłem rękę, delikatnie dotykając jej łebka. Nie zareagowała specjalnym oburzeniem. Nie odskoczyła gwałtownie, czy też nie uderzyła mnie kopytem, czego się spodziewałem. Z uśmiechem zadowolenia pogłaskałem jej główkę, rozkoszując się swoim zwycięstwem. Może to wcale nie było takie trudne jak myślałem. 
          - Dobra kózka... - wyszeptałem, powoli pochylając się nad nią. Odsunąłem rękę, a ona dalej stała spokojnie. Ostrożnie sięgnąłem po małe wiaderko, podstawiając je pod zwierzątko. - Nie obrazisz się jak wezmę od ciebie trochę mleka, prawda? - zapytałem, poklepując ją po boku, również głaskając. Była naprawdę spokojna, więc stres jakoś mnie opuścił. Powoli miałem sięgnąć do wymion zwierzęcia, gdy ta ruszyła kilka kroków do przodu. Zaskoczony tym zachowaniem, bez marudzenia ponownie przesunąłem wiaderko do przodu i już miałem zacząć ją doić, gdy koza wycofała się do tyłu. - Dobra... - wyszeptałem, ponownie powtarzając czynność. Tym razem zwierze podniosło jedną z nóg i kopnęło wiaderko, które potoczyło się na bok. To całkowicie pozbawiło mnie cierpliwości. Wstałem powoli, oddychając głęboko. - Wcale nie będzie tak prosto... - powiedziałem sam do siebie, podchodząc do małego wiaderka. Podniosłem je ostrożnie. Tym razem zwierze nie zatrzymało się ani na moment. Koza robiła złośliwe kółka przede mną, jakby demonstrując swoją wyższość. Mógłbym przysiąc, że uśmiechała się złośliwie. - Nie chcesz współpracować? - zapytałem, ponownie stając przed nią. Jeszcze raz pogłaskałem ją po głowie, co na chwilę ją uspokoiło. Zwierze stało w miejscu, a ja skorzystałem z tego momentu. Ponownie ustawiłem wiaderko i złapałem palcami za wymię i zacisnąłem delikatnie. To jednak wywołało u zwierzęcia jedynie panikę, bo zaczęła skakać zdenerwowana. Przestraszyłem się chyba nawet bardziej niż ona, bo roztrzęsiony przywarłem do ściany za sobą, licząc, że zwierze szybko się uspokoi. Oddychałem głęboko, jakby ta mała koza miała mnie co najmniej zabić. 
          - Wybacz, ale musiałem to zobaczyć - powiedział Sehun, wychodząc zza drzwi. Śmiał się, spoglądając na moją przerażoną twarz. Wyglądał, jakby co najmniej usłyszał jakiś dobry żart. Spojrzałem na niego gniewnie, po czym odwróciłem wzrok, gdy zwierze zaczęło się zbliżać w moją stronę. - Hej! Hej! Maggie! - Sehun podszedł do kozy, chwytając ją za sznurek, którym była przywiązana. 
          - Maggie? - zapytałem z niedowierzaniem. 
          - Co? Nie podoba ci się? - Szatyn delikatnie głaskał ją po głowie. Zwierze spokojnie stało tuż przy nim potulnie, jakby wcale nie było tym szatanem, który moment temu chciał doprowadzić mnie do zawału. - Mogę na nią wołać Lu, jak Maggie ci się nie podoba. 
          - Co?! - zapytałem z oburzeniem. 
          - W sumie macie wiele wspólnego. Oboje jesteście krnąbrni, zawsze stawiacie na swoim. - "No i oboje mamy do ciebie słabość, panie Oh!" - pomyślałem, spoglądając na szatyna, który z uśmiechem patrzył na zwierzę. Pochylił się nad nią, jakby dając jej znać i prosząc o pozwolenie, po czym spojrzał na mnie, klęcząc przy kozie. - Co się tak patrzysz? Chodź tu - wyrzucił. Podszedłem ostrożnie do zwierzęcia, uważając, aby jej nie spłoszyć. Ku mojemu zaskoczeniu przy Sehunie zachowywała się spokojniej. Chłopak ostrożnie położył wiaderko pod nią, po czym złapał mnie za rękę. - Musisz być spokojny rozumiesz? - Czułem ciepło jego dłoni. Sehun ostrożnie położył moje palce na wymieniu zwierzęcia, zaciskając je delikatnie. To była w sumie najdziwniejsza rzecz jaką robiłem z takim przystojniakiem, ale i tak moje serce (mimo tego jak bardzo absurdalne to było) biło jak szalone. A może to dlatego, że po prostu mnie dotykał? - Rozumiesz? - zapytał cicho, spoglądając na mnie.
          - Yyy? Znaczy... tak. Tak. W ogóle dlaczego tutaj przyszedłeś? Przecież byłeś zajęty - powiedziałem natychmiast, jakby zabijając niezręczną ciszę. 
          - Uwinąłem się dość szybko, po za tym już ci mówiłem, nie mogłem się powstrzymać przed tym, żeby zobaczyć jak idzie ci z Lu... - Zasłonił usta ręką, zapewne przypominając sobie moją przerażoną minę na widok dzikiej kozy. 
          - Ej! Naprawdę zamierasz ją tak nazwać? - warknąłem, spoglądając na niego jak najbardziej zabójczym wzrokiem. Obrócił się w moją stronę z głupią miną niewiniątka, mrugając kilkakrotnie. - Jestem hyungiem! Jestem starszy więc, powinieneś mnie szanować. - Podniosłem się z dumną miną. W sumie przy naszych poprzednich sprzeczkach całkowicie zapomniałem o tej różnicy wieku. 
          - Jaki hyung... taki szacunek - zaśmiał się ponownie, ale tym razem nie mógł się powstrzymać. 
          - Lu... - Wyciągnąłem rękę, głaszcząc kozę po głowie. - Zagryź go... albo ja to zrobię... - wyrzuciłem cicho, nie odrywając wzroku od tego pajaca, który śmiał się jakby powiedział największy kawał na świecie, ale mimo wszystko lubiłem go takiego. 
          - Co wy tu robicie? - Powiedziała kobieta, otwierając drzwi na oścież. Najpierw jej wzrok powędrował w stronę roześmianego Sehuna, a zaraz potem spojrzała na mnie, uśmiechając się ciepło. - I jak Lu? Udało ci się z nią dogadać? - zapytała, spoglądając na mnie. Niestety ja zamiast od razu zareagować zastanawiałem się, czy przypadkiem nie zwróciła się do kozy. 
          - Można tak powiedzieć... Sehun mi pomógł. 
          - Sehun? - obróciła głowę, spoglądając na niego ponownie. - Mówił, że będzie dziś zajęty. - Szatyn nagle powrócił do swojej poważnej postaci. - Nie martw się, że nie udało ci się za pierwszym razem. Koza musi być przyzwyczajona. Przypominałam o tym Sehunowi, ale podobno chciałeś spróbować, więc nie naciskałam. 
          - Co? - warknąłem, spoglądając na szatyna, który z niewinnym uśmiechem odwrócił się w stronę gospodyni. I kolejny raz: "Co to było?"


* * *

          Niechętnie podniosłem wzrok, spoglądając na zegarek. Była już trzecia, a ja ciągle nie mogłem zasnąć. Wiedziałem, że jeśli dalej tak pójdzie, to skończy się na tym, iż z samego ranka do mojego pokoju wpadnie Sehun z kolejną listą prac, a ja będę nie zdatny do użycia i oberwie mi się podwójnie. Przekręcałem się nerwowo z boku na bok, niemal co kilka sekund poprawiając niewygodną poduszkę. To był chyba najbardziej frustrujący moment dzisiejszego dnia. A było ich i tak dużo. Do tego na moje szczęście na bezchmurnym niebie unosił się wielki księżyc. Była pełnia. Akurat dzisiaj, złośliwy księżyc rozświetlał cały mój pokój. Miałem już ochotę zasłonić okno, ale to by wymagało wstania z ciepłego łóżka. Właśnie te ciągłe dylematy sprawiły, że zwykłe zaśniecie było najtrudniejszym problemem dzisiejszego dnia. 
          - Cholera... - warknąłem, wstając ostatecznie. Szybko podszedłem do okna, chcąc zasłonić zasłony, gdy coś mnie zaniepokoiło. Z mojego okna było widać głównie stodołę, ale niedaleko za nią można było zauważyć miejsce w którym spędzałem najwięcej czasu. Kilkanaście metrów od domu było niewielkie wzniesienie. Może dla moich rodziców to był kawałek nieużytku, ale dla mnie to było jedyne miejsce, które wydawało mi się być fragmentem innego świata. W sumie ta polana oddzielała nasze gospodarstwo od lasu za nami. To było magiczne miejsce. Wszystko stamtąd wydawało się takie odległe i widziałem tylko jak nade mną rozpościera się błękitne niebo. Przesiadywałem tam w każde ciepłe popołudnie. Dlatego czyjaś sylwetka, którą natychmiast zauważyłem w tamtym miejscu tak przykuła moją uwagę. Przyjrzałem się jej dokładnie, zauważając, że jest ubrana podobnie do Sehuna. Miał na sobie bluzę w identycznym kolorze i równie ciemne spodnie. Zdziwiło mnie to. W końcu była prawie trzecia. 
          - Idiota - wyrzuciłem, obracając się tyłem do okna. Coś kusiło mnie, żeby pójść do niego, ale było już wyjątkowo późno, a ja bez snu jestem jak dętka bez powietrza. Obróciłem się ponownie, spoglądając w tą samą stronę. Byłem ciekawy o czym właśnie myślał. Zawsze, kiedy ja tam chodziłem, chciałem poczuć, że znajduję się z daleka domu i daleko od codzienności. Chociaż dzieliła mnie mała wysokość i niewielka odległość, położenie tego miejsca dawało mi taką możliwość. Spędzałem tam kilka godzin dziennie, układając scenariusze tego jak będzie wyglądać moje życie, ale byłem ciekaw o czym myśli teraz Sehun. 
          W końcu dałem za wygraną. Narzuciłem na siebie jakąś bluzę i spodnie, po czym bezszelestnie ruszyłem w stronę drzwi. Nie chciałem obudzić mojej mamy, która pierwszy raz, od bardzo dawna zasnęła w domu, zostawiając tatę samego w szpitalu na jakieś szczegółowe badania.
          Podziwiałem tą dwójkę. Darzyli się wielkim uczuciem i zaufaniem tak wiele lat. Zwykle wszystkie przeciwieństwa dzielą dwójkę zakochanych, którzy mają się z nimi zwierzyć, jednak moi rodzice po każdym problemie, który udało im się pokonać wydawali się być jeszcze bardziej w sobie zakochani. Ta miłość była wspaniała. W sumie właśnie takiej szukałem, jednak jak świat długi i szeroki nie spotkałem osoby, która wydawałaby się spełniać te wymagania. Wcale nie chodziło o to, że nie szukałem drugiej połówki, czy miałem za duże wymagania. Były osoby, które zmieniły moje spostrzeżenia dotyczące miłości. Po kilku naprawdę dziwnych i nudnych związkach spotkałem chłopaka, który (przynajmniej wtedy mi się tak wydawało) chciał pomóc mi z moimi marzeniami. Nie mając już pieniędzy zamieszkałem u niego. Był fotografem i udało mi się dzięki niemu dostać na kilka sesji, jednak widziałem od samego początku, że oczekiwał ode mnie czegoś w zamian i to wcale nie była zwykła przyjacielska przysługa. Wiele razy nasza rozmowa schodziła na temat "nas", co dla mnie było dziwne. Przecież byłem facetem. Jednak najwidoczniej jemu to nie przeszkadzało. Zachowywał się coraz bardziej otwarcie względem mnie. Zmieniło się to jak mnie traktował, jak się do mnie zwracał i jak mnie dotykał. Traktował mnie powoli jak swoją własność. Stałem się łatwą ofiarą. Szczerze przyznam, że powoli zacząłem coś do niego czuć jednak byłem na tyle skołowany, że nie potrafiłem tego zrozumieć. Przecież zawsze spotykałem się z dziewczynami, ale gdy on mnie dotykał, czułem się całkiem inaczej. Pozwoliłem mu w końcu na coś więcej. Jakby całkowicie oddałem się w jego ręce i to był mój największy błąd. Nie dość, że stałem się jego więźniem, będącym na każde jego skinienie, to jeszcze zacząłem się mu nudzić. Widziałem tą przepaść między nami i im bardziej się starałem tym było gorzej. Któregoś dnia czekałem na niego do późna i w końcu ktoś wszedł do mieszkania. Oczywiście on, ale... nie był sam. W progu pożegnał się z jakimś mężczyzną. Wysokim brunetem, również Azjatą. Ten chłopak pocałował go czule w usta, uśmiechając się do niego. Widziałem to wszystko, stojąc niemal tuż za drzwiami. Widziałem też minę mężczyzny, którego kochałem. Kiedyś też tak na mnie patrzył. Obrócił się, spoglądając na mnie przygaszonym wzrokiem. Nic nie powiedział, ja też nic nie powiedziałem. Przespaliśmy się ze sobą, a ja ciągle obiecywałem sobie, że mnie kocha. W końcu to ze mną budzi się co rano i zasypia, ale prawda uderzyła mnie następnego ranka. Kazał mi się spakować i poprosił, żebym jak najszybciej się wyprowadził. Ktoś chyba miał zająć moje miejsce. Wytłumaczył mi, że nic między nami nie było. Dla niego to były dwa zdania, a dla mnie kilka miesięcy dawkowania sobie tej myśli i tułania się z kąta w kąt w najtańszych hotelach, schroniskach, a czasem po prostu w noclegowniach dla bezdomnych. Od tamtej pory zaczął się ten najgorszy okres w moim życiu, ale nawet wtedy się nie załamałem. Wiedziałem, że to wszystko prowadzi mnie do swojej własnej drogi i jeśli czegoś chcę, to to osiągnę, szczególnie ciężką pracą. Wierzyłem w to, że kiedyś moje życie będzie takie jakim go sobie wymarzę i spotkam osobę, która mnie bezgranicznie pokocha, a ja podzielę tą miłość między nas obu. Moje dalsze perypetie to było tylko i wyłącznie wspinanie się na szczyt drobnymi kroczkami. Powoli zbierałem doświadczenie, myśląc o powtarzanych błędach. Mój powrót tutaj był dla mnie niczym zaczęcie wszystkiego od początku i nowy start.
          Otworzyłem drzwi, po czym powoli zamknąłem je za sobą. Z uśmiechem spojrzałem na rozgwieżdżone niebo. Świeże powietrze spowodowało, że całkowicie przestało mi się chcieć spać. Przez księżyc wszystko wokół było widoczne jak za dnia. Wszystko było przejrzyste, a do tego wydawało mi się piękniejsze. Zszedłem z werandy, rozglądając się wokół. Jasne światło księżyca zostawiało większy cień na wszystkich oświetlanych przedmiotach. Tak samo moja sylwetka pozostawiała ogromny cień, który zasłaniał fragment trawy. Reszta roślin falowała delikatnie, drżąc przy niewielkim wietrze. Oświetlana tymi srebrnymi kolorami była niemalże seledynowa. Dawno nie widziałem tak pięknej nocy. Szedłem powoli na wprost przed siebie. Z daleka widziałem już rozciągający się po horyzont las i leżącego na trawie Sehuna. Jakby mimowolnie moje nogi przyśpieszyły na jego widok. Spojrzałem przelotnie na stojącą nieopodal stodołę. Przed moim wyjazdem była całkiem bezużyteczna. Rodzice nie mieli czasu zajmować się zwierzętami, więc zostawili tylko trzy krowy, które żyły tam sobie spokojnie. Nie wiedziałem, czy ciągle byli tego samego zdania, ale wydawało mi się, że ten budynek jest już całkiem bezużyteczny. Pod drewnianą ścianą stały jeszcze widły i grabie, więc możliwe, że było tam jeszcze siano, ale raczej i ono było zbędne.
          Westchnąłem ciężko, spoglądając mimo wszystko na stromą górę. Trawa w tym miejscu była już bardziej "wyzwolona". Różnego gatunku roślinność przewijała się między sobą, tworząc barwne wzgórze, niemal nie do przejścia. Polne rośliny obrosły całe zbocze, ale głównie zajmowała je dziwnie długa trawa. Ciężko było mi tego dokonać, ale bezszelestnie wchodziłem do góry, starając się nie zwrócić uwagi Sehuna, który w skupieniu z zamkniętymi oczami leżał na tej "dzikiej" trawie. Moje nogi zahaczały się o łodygi niektórych roślin, które przeplatały się wzajemnie, więc ciężko powiedzieć, że byłem niezauważony, gdy przeklinałem pod nosem, gdy tylko się potknąłem. 
          - Czego chcesz? - zapytał szatyn, nawet nie otwierając oczu. Stałem nad nim, spoglądając na jego skupioną twarz. Jego skóra była idealna. Śnieżnobiała, nieskazitelna, tak jak i miękkie usta, które były lekko rozchylone. Jego włosy były całkiem odgarnięte do tyłu, tak że widziałem jego czoło. Kto pozwolił mu być tak idealnym? 
          - Nie mogłem spać... więc... Nie wiedziałem, że tu będziesz...
          - Kłamiesz - wyszeptał cicho. 
          - Co? - Czułem, że robi mi się gorąco. 
          - Widziałem cię w oknie. Myślisz, że na kogo patrzyłem? - wyrzucił, podnosząc się do pozycji siedzącej. Moje policzki niemal płonęły. Wiadomo, że skłamałem, ale nigdy dotąd nikt nie powiedział mi tej prawdy prosto w oczy. On był boleśnie bezpośredni. 
          - Dobra... Przypomniało mi się po prostu jak ja tu przesiadywałem - odpowiedziałem, siadając przy chłopaku. Wierciłem się chwilę, nie mogąc się usadowić. 
          - Taaa... Pamiętam - odpowiedział natychmiast. - Właściwie zawsze chciałem cię wtedy zapytać... - Obrócił się, spoglądając na moją twarz. - O czym wtedy myślałeś? - Spojrzałem na niego jakby ledwie przytomnie. Właściwie ja chciałem go o to zapytać, ale to pytanie z jego ust było też mocno bezpośrednie. Ja pewnie pozwoliłbym sobie na ciche domysły, a to odpowiedź na to pytanie byłaby dla mnie zagadką, natomiast on zapytał mnie o to od razu. Normalni ludzie nie pytają tak wprost o wszystko. 
          - A ty? - zapytałem natychmiast, nie mogąc zebrać myśli. 
          - Chyba ja pierwszy zadałem pytanie. Zachowajmy jakąś kolejność. - Uśmiechnął się w moją stronę. 
          - Ja myślałem... o tym, że gdzieś daleko może będę żyć... pełnią życia - wypowiedziałem z trudem, nie potrafiąc nic innego z siebie wykrzesać. Chociaż w mojej głowie rodziło się pełno opowieści o czym wtedy myślałem, to nie mogłem tego tak po prostu powiedzieć Sehunowi. 
          - Zawsze... myślałeś wtedy o wyjeździe stąd? - zapytał z niedowierzaniem. Wyraz jego twarzy trochę się zmienił. Stał się nieco chłodniejszy. - To było twoim marzeniem, prawda? - Podniósł wzrok, spoglądając w niebo. Odruchowo zrobiłem to samo, jednak gdy tylko na chwilę na niego nie patrzyłem, szatyn położył rękę na moim ramieniu, ciągnąc mnie do tyłu. Posłusznie położyłem się na trawie, a on zrobił to samo. Spojrzałem na niego pytająco, jednak on nawet nie zareagował. To dziwne uczucie znowu wróciło. Cholera. Odwróciłem od niego wzrok, starając się skupić na obrazie który rozciągał się przede mną. Ponownie słyszałem szelest drzew za sobą i czułem zapach trawy, która mnie otaczała. - Spójrz na niebo - rozkazał. - Czy gdzieś było takie piękne? - zapytał po chwili. Wlepiłem wzrok w czysto granatowy firmament, na którym lśniły gwiazdy. Wyglądały jak rozsypane diamenty, które szkliły się jeden przy drugim. 
          - Nie zwracałem uwagi na takie... - zatrzymałem się, nie kończąc tego zdania tym obraźliwym słowem "głupoty". Wyglądało na to, że bezpośredniość była zaraźliwa. 
          - Nie widziałeś tego nieba, bo zawsze zasłaniały ci to budynki, które tak kochasz - zadrwił. Opierając się na łokciu, obrócił się w moją stronę. - Czy to nie zabawne? Zawsze najważniejsze zasłaniały ci te mało istotne rzeczy. - Obróciłem głowę w jego stronę, dalej leżąc na plecach. Czułem się naprawdę zakłopotany.
          - Łatwo ci tak oceniać innych, prawda? - wyrzuciłem oschłym głosem. Sehun spojrzał na mnie lekko zaskoczony. W jego oczach odbijało się to jasne światło księżyca. 
          - Chcesz znać odpowiedź na twoje pytanie? - Na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. - Wiesz, o czym wtedy myślałem? - Przybliżył się do mnie. Z zaskoczeniem nie odrywałem od niego wzroku. Jego chłodna dłoń złapała mój podbródek. - O tobie. - Wyrzucił cicho. Te słowa brzmiały w mojej głowie w kółko i w kółko, jak odtwarzana na nowo płyta, która się zacięła. Wstrzymałem oddech na kilka sekund, wertując, co mu na to odpowiedzieć. Szatyn pochylił się nade mną, delikatnie zbliżając się do moich ust. Jego dłoń ciągle podtrzymywała mój podbródek. Nasze usta delikatnie się zetknęły. - Jaki ty jesteś beznadziejny Luhanie... - wyszeptał tuż przy nich, tak że czułem na swoim wargach każde jego słowo. Odsunął się ode mnie i dopiero wtedy mogłem zobaczyć ten jego smutny wzrok. - Naprawdę... beznadziejny - wyszeptał jeszcze pod nosem, wstając z ziemi. Nie spojrzał na mnie nawet przelotnie, a ja ciągle leżałem w tej samej pozycji jak sparaliżowany. Szatyn odszedł w stronę domu, nie obracając się nawet na moment. Może... trochę się powtarzam, ale... co to było?! 

* * *

          W tamten wieczór strasznie padało. W sumie nie zwróciłbym na to uwagi, gdyby nie fakt, że stałem naprzeciw okna, spoglądając jak po gładkiej szybie spływają strugi deszczu. Co jakiś czas kilka kropli uderzało jedna po drugiej, jakby pukając w moją stronę, tym samym nakłaniając mnie do otwarcia okna. Nie miałem już siły. Nie spałem już drugi dzień i jedyne, co chodziło mi po głowie, to to co stało się wczorajszego wieczoru. Cholera... Jak mógłbym o tym zapomnieć. Naprawdę chciałbym wiedzieć... ponieważ właśnie od tamtej pory starałem się uspokoić myśli i zasnąć, opuszczając te wspomnienia, moje scenariusze i przypuszczenia. Powodem tego wszystkiego był pan Oh. Nie mam zamiaru nazywać go inaczej. W końcu NIE jest moim bratem, nawet jeśli formalnie mamy tych samych rodziców. Do tego był dla mnie całkowicie obcą osobą. Niewiele pamiętałem z tego okresu czasu, w którym młodszy ode mnie Sehun zamieszkał ze mną pod jednym dachem. Choć w dniu mojego wyjazdu miał piętnaście lat, a różnica wieku nie była między nami taka duża, to jakoś nie utrzymywaliśmy znacznego kontaktu. Znaczy... zawsze byłem dla niego miły, on dla mnie też, pomagał mi i w ogóle, ale... jak pomyśle o tym dzieciaku z tamtych chwil, to nie pamiętam, żeby się uśmiechał. Nigdy nie był szczęśliwy? Moi rodzice przelewali na niego tyle troski, znaczy... nie żeby mi to przeszkadzało, bo właściwie ja ciągle byłem zapatrzonym w siebie egoistą, myślącym o własnym świecie, ale teraz... jest inaczej. Za to Sehun nie zmienił się. Wcale się nie zmienił. Ciągle był tą samą zranioną osobą, co kiedyś. Jego serce ciągle było złamane, ale nawet to nie tłumaczyło tego, co działo się wczoraj. Jego ciepły głos chodził po mojej głowie. Oczami wyobraźni widziałem ten wzrok, skupiony na mnie i przepełniony żalem i smutkiem, jakby prosił mnie o to, żebym go nie odrzucał, ale zaraz po tym... odsunął się i całkiem się zmienił. O co mu chodziło? Czym go zraniłem?
          - Yymm... proszę - wyrzuciłem słysząc pukanie do drzwi. Obróciłem się, opierając o parapet. Zza drzwi wyłoniła się wesoła twarz mojej mamy. Podeszła do mnie bliżej, spoglądając na moją zmartwioną minę.
          - Widziałeś Sehuna? - zapytała cicho, rozglądając się mimowolnie po moim pokoju. Pokręciłem przecząco głową, co wywołało u kobiety głębokie westchnienie.
          - A o co chodzi? - zapytałem, spoglądając na nią niepewnie.
          - Nie widziałam go od wczoraj. - Czułem, jak moje ciało mimowolnie drgnęło, na dźwięk tej wiadomości. - Nie przejmuj się... - Machnęła ręką. - Pewnie ma znów jeden ze swoich "dni" i majsterkuje.
          - "Jeden ze swoich dni"? - powtórzyłem cicho.
          - Tak... gdy tylko czymś się martwił znikał wszystkim z oczu. Dobre dziecko... nigdy nie chciał, żeby było po nim widać, że ma jakiekolwiek problemy. Nie chciał nikogo martwić... Powinieneś z nim porozmawiać.
          - Co? Ja?! D-Dlaczego? - zapytałem, odskakując do tyłu. Moja reakcja nie była normalna.
          - Spokojnie... spokojnie... Przecież wydaje mi się, że macie już ze sobą dobry kontakt - odpowiedziała z uśmiechem. - Musisz pamiętać... Sehun nie okazuje uczuć tak jednoznacznie. Boi się, że ktoś go zrani jak kiedyś. To dla niego sposób bycia "dorosłym i odpowiedzialnym".
          - Wiem. Zawsze podziwiałem go za tą odpowiedzialność - wtrąciłem się w zdanie.
          - A on podziwiał ciebie - odpowiedziała z uśmiechem. Obróciła się idąc w stronę drzwi. - Podziwiał cię za marzenia. - Stanęła w progu, spoglądając na mnie tym troskliwym wzrokiem. - Wiem, że on się przed tobą otworzy - dodała jeszcze, po czym zamknęła drzwi nie czekając na moją odpowiedź, czy reakcję. Zawsze tak robiła, gdy chciała zostawić mi jakiś temat do przemyślenia. Zwykle to był dla mnie rodzaj największej kary. Wytrzymałem może dwie sekundy, ale miałem nieodparte wrażenie, że słowa mojej matki ciągle krążą wokół mnie, jakby nie chciały opuścić tego pokoju, niczym natrętna zjawa.
          - Cholera... - warknąłem, wychodząc z pomieszczenia. Trzasnąłem drzwiami za sobą. Nie mogłem już znieść tej bezsilności względem Sehuna. Niby bałem się szczerej rozmowy z nim, ale właśnie tego potrzebowałem, żeby się jakoś ocknąć z tego stanu zawieszenia. Szybko przeszedłem przez korytarz, zamykając za sobą drzwi. Byłem w strasznym szoku. Całkowicie zapomniałem o pogodzie na zewnątrz. Ogromne krople uderzały o ziemię z pociemniałych, popielatych chmur. Zapach unoszący się w powietrzu był taki charakterystyczny, ale towarzyszył mu też ogromny chłód, więc jak najszybciej starałem się znaleźć sylwetkę Sehuna. Rozglądnąłem się uważnie. Za wszelką cenę nie chciałem wychodzić na ten deszcz, ale wyglądało, że to była konieczność. Czułem, że muszę z nim porozmawiać i zapytać go o tak wiele.
          Wybiegłem na deszcz, kierując się w stronę szopy, gdzie ojciec trzymał stare narzędzia. Wydawało mi się, iż to będzie najbardziej prawdopodobne, że znajduje się właśnie tam. Deszcz w te kilka sekund całkiem zmoczył moje włosy, które opadały na oczy, a z ich kosmyków spływały krople. Nie wiem czy ze zdenerwowania, czy z tego lodowatego chłodu, ale moje ciało trzęsło się. Rozchyliłem lekko wargi, podchodząc do drzwi. Otworzyłem je delikatnie, słysząc skrzypnięcie starych zamków.
          - Sehun? - zawołałem, wchodząc do środka. Nikt mi nie odpowiedział. Rozejrzałem się uważnie. Nikogo nie było, jedynie zestaw rozrzuconych narzędzi leżał niemalże na środku pomieszczenia, tuż obok sporej, plastikowej skrzyneczki. Właśnie one mogły świadczyć o tym, że Sehun był tu na chwilę. Zamyśliłem się, rozglądając wokół. Nasze gospodarstwo nie było duże, ale zawsze znajdowała się możliwość ukrycia jeśli tylko nie chciało się nikogo widywać. Sam często tak robiłem. Święty spokój był czymś, czego potrzebowałem w niektóre dni. Miałem swoje ulubione miejsca, ale nie miałem pojęcia, gdzie mógłby być Sehun. Odwróciłem się na pięcie, wychodząc z tego suchego miejsca. Wyszedłem na zewnątrz, tym samym po raz kolejny wychodząc na tą ulewę. - Sehun - zawołałem cicho, rozglądając się wokół. Odwróciłem się, słysząc jakiś stukot z daleka. Początkowo nie wiedziałem, skąd dochodzi ten dźwięk obijanego metalu o metal, dopiero zauważyłem stojący kilka metrów od szopy traktor i brązową czuprynę chłopaka, całkiem pochłoniętego pracą. Westchnąłem z ulgą, idąc w tamtym kierunku. Widząc go od razu przyspieszyłem tempa. - Sehun! - zawołałem z daleka, nie mogąc się pozbyć uśmiechu na mojej twarzy. Chłopak podniósł głowę. Zmarszczył brwi, spoglądając w moją stronę, po czym ponownie wrócił do pracy. Podbiegłem do niego. Był całkiem przemoczony. Tak jak ja. Z jego idealnej twarzy spływały krople deszczu, które zjeżdżały od kosmyków włosów, po policzku, aż po jego idealny podbródek. Jasna koszulka chłopaka przyklejała się do jego ciała.
          - Czego chcesz? - zapytał tym swoim niskim tonem głosu.
          - Wielu rzeczy... - zaśmiałem się. - Ale spokojnie do ciebie przyszedłem od tak - dodałem, jakby chcąc rozluźnić tą ciężką atmosferę. Złożyłem ręce, trzymając je za sobą. Splotłem palce, zaciskając je mocniej. Denerwowałem się. Cholernie. Miałem od razu wypytać go o wszystko, ale czułem się tak głupio, gdy on nawet na mnie nie spoglądał jakby całkiem mnie ignorując. Nie odezwał się. Ciągle poprawiał coś przy kole traktora. - Właściwie to... - zacząłem cicho. - Chciałem z tobą pogadać - dodałem z pewną siebie miną. Sehun wyprostował się, ciągle stojąc do mnie tyłem. Wyczekiwałem jakiejkolwiek reakcji z jego strony, jednak przez dłuższy czas po prostu stał, milcząc.
          - Wejdź do środka. Przeziębisz się - wyszeptał po chwili. Podszedł do drzwiczek maszyny, otwierając je. Spojrzałem na niego niepewnie, po czym podszedłem do traktora, siadając na wyznaczonym miejscu kierowcy (nie powiem... z niemałym trudem). Usiadłem bokiem, spoglądając na Sehuna. Unikał mojego wzroku. - Więc? O czym chciałeś pogadać? - zapytał szorstko, wracając do swojej pracy.
          - O wczorajszym wieczorze - wyszeptałem niepewnie. Położyłem dłonie na kolanach, spuszczając wzrok. - Znaczy... dlaczego mnie nienawidzisz Sehun? - zapytałem cicho. To zdanie naprawdę bolało. Szczególnie, gdy wypowiadałem je z takim przekonaniem. Usłyszałem mały trzask. Spojrzałem na szatyna, który po raz kolejny uderzył dłonią o maskę zielonego traktora. Oparł się o nią całym ciałem, oddychając ciężko.
          - Dlaczego mi to robisz, co? - zapytał, niemal szepcząc. Myślałem, że źle usłyszałem, przez hałasujący deszcz, ale jego głos był tak głęboki, że mogłem go odróżnić od każdego dźwięku i natychmiast wyłapać. - Po cholerę tu przyszedłeś? - Ton jego głosy był coraz bardziej szorstki. - Po cholerę tu wróciłeś? - Drugą ręką rozczesał swoje czekoladowe włosy. Spoglądałem na niego niewinnym wzrokiem, starając się jakoś zinterpretować jego reakcję. Odwrócił się, opierając się plecami o maskę. Złożył ręce na piersi, spoglądając przed siebie. Nie widziałem jego oczu, niemal całkowicie zasłoniętych kosmykami włosów. - Dobrze... powiem ci wszystko, skoro jesteś na tyle głupi, żeby się nie domyślić - warknął. Z jakiegoś powodu nie poczułem się urażony. Możliwe że już przyzwyczaiłem się do jego wrednej natury albo po prostu, byłem ciekawy powodu. - Zawsze się tobą interesowałem. Byłeś dla mnie jedną wielką tajemnicą. Nie wiedziałem co siedzi w twojej głowie, co mnie przyciągało jak magnez. Do tego każda chwila z tobą wiele dla mnie znaczyła. Pamiętasz jak przyszedłem do twojego pokoju, w któryś wieczór. Byliśmy wtedy dzieciakami. To było niedługo po śmierci mojego ojca. Nie mogłem zasnąć, ciągle widząc jego twarz, do tego... tak bardzo chciałem usłyszeć głos mojej matki. Stwierdziłem, że jeśli trochę z tobą porozmawiam, to na chwilę o tym zapomnę, ale nie sądziłem, że... ty mnie tak zaakceptujesz. Myślałem, że udajesz przed rodzicami, albo po prostu ci mnie szkoda, a gdy to się skończy już nic nie będziesz do mnie czuć. Tylko że wtedy ty... zabrałeś mnie na kolana i opowiadałeś mi cały wieczór wspaniałe historie. Byłeś dla mnie miły. Traktowałeś mnie jak kogoś bliskiego i... twoje oczy tak strasznie błyszczały, gdy o tym mówiłeś. Ja wtedy... naprawdę cię polubiłem. Od tamtego momentu starałem się nie tylko pomagać twoim rodzicom z wdzięczności, ale i chciałem trochę pomóc tobie. Nie zauważyłem, że moje przypuszczenia się sprawdziły. Zmieniałeś się. Żyłeś tylko marzeniami, nie potrafiąc niczego dostrzec. Nie chciałem, żebyś wyjeżdżał, ale ty... zostawiłeś mnie. Byłeś drugą osobą, która mnie zostawiła, bez słowa. Wiesz... jak wtedy się czułem? - Obrócił się w moją stronę. Jego oczy szkliły się. - Jak ktoś nie warty niczyjej uwagi. Z dnia na dzień starałem się coraz bardziej znienawidzić cię... tak jak moją matkę, ale... nie potrafiłem. Kiedy w końcu udało mi się zabić  wspomnienia o tobie i jakiekolwiek uczucia ty wracasz! Nie zmieniony. Ciągle zapatrzony jedynie w siebie! Nie dostrzegający niczego wokół! Nie dostrzegającego... mnie. - Jego głos się załamał. Rozchyliłem lekko usta, widząc jak z jego oczu płynął łzy, które zmieszały się z kroplami deszczu.
          - P-przepraszam - wyszeptałem. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Naprawdę byłem tak głupi. Cały ten czas on nie traktował mnie tak obojętnie jak ja to widziałem.
          - "Przepraszam?" - powtórzył kpiąco, podchodząc do mnie. Spojrzał na mnie tym swoim palącym spojrzeniem. - Ciekawe... czy moja matka też by tak tłumaczyła. Wiesz, że to jedno słowo... ma mi zrekompensować te wszystkie lata? Na prawdę myślisz, że jesteś w stanie zrozumieć, co ja wtedy czułem? - Złapał mnie za ramie. - Nie jesteś wstanie zrozumieć jak to jest, gdy opuszcza cię ktoś kogo kochasz! - krzyknął. Podniosłem wzrok, po raz pierwszy spoglądając w jego oczy. Czułem, jak mimowolnie zaczynają wypływać z nich łzy. Nie chciałem płakać. Złapałem go za mokrą koszulką, przyciągając do siebie. Łapczywie wbiłem się w jego usta. Nie wiedziałem, co robię. To było całkowicie spontaniczne. Nie potrafiłem już wytrzymać. Wszystkie jego słowa tak bardzo mnie bolały. Czułem, że nawet gdybym oddał mu całego siebie nie byłbym w stanie spłacić moich win. Też coś do niego czułem. Kiedy? Może miał rację. Zacząłem do niego coś czuć, gdy zniknęły moje marzenia. To miał na myśli mówiąc, że gdy znikną wieżowce, zobaczę to piękne rozgwieżdżone niebo, które jest tylko tutaj. Moje wargi nie chciały przestać zatapiać się w jego miękkich ustach. Nie chciałem go od siebie odsuwać. Sehun wydawał się być całkiem zaskoczony. Odsunął mnie od siebie, spoglądając na mnie przerażonym wzrokiem. Jego dłonie trzęsły się. Opierał je na moich ramionach, patrząc w moje zapłakane oczy. Bałem się, co teraz zrobi. Odejdzie? Aż tak bardzo mnie nienawidzi?
          - Cholera... Kocham cię Luhan - warknął, odwracając wzrok. Jego policzki zaczerwieniły się. Był taki uroczy. Nie potrafiłem odwrócić od niego wzroku.
          - Ja cię kocham bardziej Sehun - odpowiedziałem cicho, wsuwając rękę między jego mokre włosy. Brunet odwrócił wzrok w moją stronę, uśmiechając się mimowolnie. Był naprawdę uroczy. Jego delikatne dłonie powoli przejechały po moim ramieniu, po czym zbliżyły się do podbródka. Moje serce zaczęło bić szybciej, pomijając fakt, że w ogóle nie zwalniało przez cały ten czas. Szatyn zbliżył się do mnie, delikatnie muskając moje usta. Najpierw pojedynczo, ale później pogłębił pocałunek, wsuwając język między moje wargi. Zamknąłem oczy, myśląc tylko o nim. Tak skupiłem się na pocałunku, że byłem bardziej wrażliwy na każdy jego dotyk. Odsunął się na chwilę, oddychając głęboko.
           - Przesiądź się do tyłu - wyszeptał do mojego ucha. Kiwnąłem głową, przygryzając dolną wargę. Usiadłem z tyłu, na wąskim, podwójnym siedzeniu. Sehun wsiadł do maszyny, siadając obok mnie. Obrócił się w moją stronę. Jego oczy były całkowicie skupione na moich ustach. Spoglądałem na niego, lekko oszołomiony. - Jesteś mój, prawda? - zapytał łagodnie, zrzucając zabłąkane kosmyki włosów z mojego czoła. Uśmiechnąłem się do niego, na dźwięk tego pytania.
           - A przyjmiesz mnie? - odpowiedziałem cicho. Chłopak uśmiechnął się, delikatnie pochylając się nade mną. Całym swoim ciałem przywarł do mnie, delikatnie całując mnie po szyi. Czułem, jak z każdym wilgotnym dotykiem jego ust, moje ciało przeszywa ciepły dreszcz. Czułem zapach jego mokrego ciała. Włosów, skóry. Nie mogłem mu się oprzeć, nawet jakbym chciał. Powoli wsunąłem rękę pod jego podkoszulek, na co on odpowiedział tym samym, powoli rozpinając moją mokrą bluzę. Przez cały czas patrzył w moje oczy. Nie odrywał od nich wzroku. Moje chłodne palce powoli zsuwały jego podkoszulek, w końcu całkowicie odsłaniając to idealne ciało. Uśmiechnąłem się na ten widok. Tak dawno chciałem go zobaczyć takiego, przede mną. Nim zdążyłem zauważyć ja również nie miałem na sobie ani bluzy, ani podkoszulka, co oznaczało, że mój towarzysz jest równie szybki jak ja. Delikatnie pocałowałem jego nagie ramię, zbliżając się pocałunkami coraz bliżej szyi. Cieplejsze ręce chłopaka delikatnie pieściły moje plecy i tors, ani na chwilę się ode mnie nie odrywając. Słyszałem jego chaotyczny oddech. Już sama jego bliskość dawała mi niesamowitą rozkosz, ale chłopak chyba wcale nie zamierzał na tym przestać. Jego palce delikatnie zbliżyły się do guzika przy moich jeansach. Rozpiął je, po czym delikatnym ruchem rozsunął zamek. Jego wzrok był skupiony na moim rozporku. - Pozwolisz, hyung? - zapytał ze złośliwym uśmiechem. Skinąłem głową. Delikatnie zdjął jeansy z moich nóg, co było dość trudne, bo mokry materiał opinał moją skórę. Przejechał ręką po moim udzie, wzdychając ciężko. Podniosłem się trochę, zauważając, że chłopak chce zrobić sobie trochę miejsca. Przyznam szczerze. Było strasznie ciasno, ale nie przeszkadzało mi to, bo bez niczego mogłem być bliżej niego. Szatyn opuszkami palców zsunął moją bieliznę, a jego oczom ukazał się mój, gotowy do działania członek. Chłopak uśmiechnął się do mnie, po czym delikatnie objął dłonią mojego penisa. Wyglądał na zakłopotanego, albo wszystko robił spontanicznie. Pocałował jego czubek, po czym od razu wsunął go do ust. Oddychałem głęboko, skupiając się całkiem na tym odczuciu. Jego usta i język zaczęły pracować. Nie powiedziałbym, że to był jego pierwszy raz. Byłem już tak podniecony, że nawet niewielki jego dotyk doprowadzał mnie do ekstazy. Doszedłem szybko, co wywołało u Sehuna uśmiech zadowolenia. I tak coś mi nie pasowało. W końcu to ja powinienem mu się za wszystko odwdzięczyć. Przyciągnąłem go mocniej do siebie, nie pozwalając mu nawet na pocałunek. Zdjąłem jego spodnie, po czym pchnąłem go mocno, w taki sposób, że chłopak wylądował na plecach. Uderzył głową o szybę maszyny. Jak już przypominałem... było tam naprawdę ciasno. Opuszkami palców zdjąłem jego bieliznę. Chłopak wydawał się być zaskoczony. Patrzył na mnie półprzytomnym wzrokiem. Byłem niemal pewny, że miałem większe doświadczenie w uszczęśliwianiu innych w ten sposób.
          - Luhan... - wyszeptał cicho. Usiadłem na nim okrakiem, delikatnie pochylając się nad nim.
          - Spokojnie. - Przejechałem dłonią po jego torsie. Oddychał naprawdę ciężko. Jego dłonie natychmiast powędrowały na moje biodra. Oboje byliśmy na to bardziej niż gotowi. Spoglądałem na niego, czując jak jego członek wsuwa się we mnie stopniowo. Nie chciałem się spieszyć. Początkowo jak zwykle szło trochę ciężej. Starałem się dostosować rytm. Patrzyłem na jego twarz, co było dla mnie największą rozkoszą. Jego oczy były lekko przymrużone, a z ust co jakiś czas wydobywał się jakiś głośniejszy jęk, czy westchnienie. Wsłuchiwałem się w nasze oddechy, poruszając się coraz szybciej. To była muzyka dla moich uszu. Ciche westchnienia, jęki, a gdy tylko słyszałem jak jego lekko ochrypnięty głos szepcze moje imię, czułem, że jestem coraz bliżej spełnienia. Szło mi coraz ciężej, najwidoczniej Sehun czuł to samo, bo wbił paznokcie w moje biodra. Mimo to nie przestawałem. Wydawało mi się, że członek Sehuna wydaje się być coraz większy, ale nie czułem bólu. Może po prostu z nim nie skupiałem się na tym negatywnym odczuciu. Przy Sehunie wszystko byłoby przyjemnością. Właśnie tylko to czułem. Istną przyjemność. Sehun jęknął głośniej, powtarzając pod nosem moje imię. Cicho, szeptem. Jakby to była modlitwa. Moje ciało zadrżało, po czym poczułem, że we mnie doszedł. Byłem całkowicie wycieńczony. Przytuliłem się do niego, całkiem kładąc się na nim swoim nagim ciałem. Położyłem brodę na jego ramieniu, czując jak robi mi się gorąco. Byłem naprawdę szczęśliwy. To uczucie nie towarzyszyło mi, gdy byłem z innymi mężczyznami. Uśmiechnąłem się sam do siebie, czując jak klatka piersiowa Sehuna unosi się podczas jego ciężkiego oddechu. Czułem jego zapach. Wyciągnąłem rękę, szukając jego dłoni. Chłopak złapał ją natychmiast, zaciskając mocniej.
          - Nie opuścisz mnie już, prawda? - zapytał cicho. Czułem, że moje ciało drży. Podniosłem się niechętnie, spoglądając prosto w jego oczy. Jego twarz była skupiona. Patrzyła na mnie niewinnym wzrokiem, z lekko rozchylonymi ustami, które były czerwone od moich pocałunków. Na jego policzkach ciągle widniały rumieńce. Złapałem jego podbródek, spoglądając w jego oczy.
           - Po co? Jeśli tutaj mam najpiękniejsze, rozgwieżdżone niebo? - spytałem cicho, uśmiechając się mimowolnie. Sehun uśmiechnął się radośnie.
           Chyba właśnie tak zaczęła się nasza wspólna historia. Może nie do końca to pamiętam, ale nauczyłem się, że czasem marzenia nie są najlepszą rzeczą, jaka może nas spotkać. Życie szykuje wiele niespodzianek i czasem wystarczy na nim polegać, żeby otrzymać od losu prawdziwy skarb. Moim był Sehun i nie zamierzałem go opuścić. Już nigdy więcej.


* * * * *
* * *
**
*

WARUNKI UMOWY: 
Paring: HunHan
Termin: 10. 02. 2014 
Wymagane przedmioty: siekiera, drewno, widły, krowy, kury, siano, traktor, stodoła, studnia, grabie, 
Wymagane sceny: 
1. "Spocony Sehun rąbie drewno, Luhan podchodzi do niego, rozrywa koszulę i maca jego spocony tors (pozwolicie, że tego nie skomentuje)"
2. "SMUT w traktorze (tego też nie...)"
3. "Dojenie kozy, przez Luhana (a na to nawet nie mam siły...)" 

12 komentarzy:

  1. SEHUN. RĄBIĄCY. DREWNO. SPOCONY. BEZ KOSZULI. TRAKTOR. KOZA. SIEKIERA....................
    W sumie na tym mogłabym skończyć ten komentarz, bo tylko tyle mi przychodziło do głowy dzisiaj w nocy, kiedy czytałam tego oneshota. A wyczekiwałam na niego jak na nowy rok, serio! xD Jeszcze osiem minut do północy... Jeszcze pięć... JEST. Jezu, obie z Uszati zrobiłyście ze mnie trzęsącą się galaretkę i nadal znajduję się właśnie w takim stanie, pozdrawiam.
    Izzy~ Chyba pierwszy raz komentuję u Ciebie na blogu (a tyle razy miałam zamiar skomentować Casso... notabene został mi chyba jeden rozdział do nadrobienia - Aliss ninja cichy czytelnik), za każdym razem jednak ograniczałam się do dzikiego fangirlowania w swojej głowie, bo nie wiem, jakoś tak... Nie umiem pisać komentarzy, zacznijmy od tego. Najczęściej wychodzi mi bezsensowe paplanie i nie wiadomo gdzie w tym sens i logika, więc z góry przepraszam za to co tutaj wyprodukuję xD
    Chyba tylko ktoś z Twoim talentem jest w stanie z takiej fabuły zrobić genialne opowiadanie. Kiedy rozmawiałyście o tym wyzwaniu na twitterze, wyobrażałam sobie jakieś dzikie cracki, przy których będę leżeć ze śmiechu, takie dobre na rozluźnienie, leciutkie. Ale efekty przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Wyszło Ci coś naprawdę niesamowitego! Jestem pod ogromnym wrażeniem ajsdhgshajshd nadal nie mogę się pozbierać. Cała ta wiejska otoczka tak idealnie się wkomponowała do fabuły i była tak delikatnie opisana, że aż miałam przed oczami tę farmę, stodołę, pola (Sehuna rąbiącego drewno................). I nie spodziewałam się, że wpleciesz tutaj angst, w dodatku taki, który będzie genialnie pasował do całej akcji. Uwielbiam przede wszystkim motyw z obserwowaniem nieba - nie wiem czemu, ale strasznie spodobała mi się ta metafora Sehuna dotycząca wysokich, miejskich wieżowców przysłaniających prawdziwe niebo. Aż zapragnęłam naprawdę w tej chwili się spakować i pojechać gdzieś na wieś, odpocząć od tego wszystkiego, rąbać drewno.... tak...
    Uh, dobra, bo nie wyjdzie mi to z głowy za nic w świecie, jeśli się teraz nie wykrzyczę. SEHUN Z SIEKIERĄ. Ja to widziałam, WIDZIAŁAM TO, rozumiesz?! Jak taki zadyszany rąbie to drewno, pot spływa mu z czoła i z karku, a on w końcu zdejmuje tą przeszkadzającą mu, spoconą koszulę i rąbie nadal, z taką zaciętą miną i wygląda super seksownie, a Luhan mdleje gdzieś w tle, porażony tym widokiem. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, co ze mnie zrobiłaś tym obrazem, ale chyba Cię uduszę za to, jak przyjedziesz, przygotuj się psychicznie.
    Wiedziałam od początku, że za "nienawiścią" Sehuna musi kryć się coś innego. Kocham relacje love-hejt między bohaterami, to mój słaby punkt i ogólnie skręcałam się na każdym ich starciu, przy każdym złośliwym komentarzu Sehuna do Lu. I cały czas czekałam na seks w traktorze, oczywiście. Swoją drogą to bardzo oryginalne, bo spodziewałam się, że będą się pieprzyć na sianie, czy coś x'D A traktor, bożeee, traktor już teraz nigdy nie będzie taki sam dla mnie. Będę przechodzić koło traktora i zaglądać do środka, czy aby żadne HunHany nie robią ciekawych rzeczy na tylnym siedzeniu. Moja babcia w sumie mieszka na wsi. Wieś też już nigdy nie będzie taka, jak przedtem...
    Dojenie kozy...! Dobra, tu poległam po raz kolejny. Koza Lu, wredny Sehun i nieporadny Luhan, który pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji. Nie dziwię mu się, ja nie wiem, czy byłabym w stanie wydoić kozę (o krisusie...), ale chyba miałabym po tym traumę do końca życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i końcowo smut w wyżej wspomnianym traktorze ♥ Ślicznie go opisałaś, jejku ;; Nie przesadnie delikatnie, ale też tak zgrabnie, świetnie się czytało~ I oczywiście znowu piszczałam jak wariatka, aż się dziwię, że rodziny nie pobudziłam. Skończyło się tak fluffiaście, ja kocham, kooocham fluffiaste zakończenia <3 Podsumowując, jesteś geniuszem, bo nawet coś takiego jak "wieśniacki HunHan" w Twoim wykonaniu nabrało głębokiego sensu i mądrego przesłania. Naprawdę Cię podziwiam ;; Oddaj mi swoją lekkość w pisaniu...?
      Jeszcze dodam, że czekam na swoje wyzwanie i aż się boję co to będzie, bo gdzieś na tt przewijały się wczoraj "trójkąty", "palmy" i "kokosy". Ja nie wiem, Izzy, w co ja się wpakowałam, ale będzie (chyba) śmiesznie XD Obawiam się, że ja nie dam rady wymyślić do czegoś takiego żadnej głębszej fabuły, więc wyjdą po prostu tylko... trójkąty, palmy i kokosy.
      Tak.
      Trzymaj się i weny Ci życzę, przy okazji muszę nadrobić Casso ;; Do środy~! ♥

      Usuń
  2. Toć to jest najlepsze opowiadanie jakie czytalam nie rozumiem za co przepraszasz hehe, oby wiecej sie takich Hun Han sie pojawialo ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak bardzo seks w traktorze <3 q <3
    A teraz tak na poważnie.
    Zdecydowanie powinnaś się częściej zakładać. Świetnie piszesz i przeczytałam ten ff w chwilę. Fabuła - CUDEŃKO. Żal, smutek, choroba, kłótnie i na końcu... Miłość. Z 3 śmiesznych wytycznych, stworzyłaś coś bardzo dobrego.
    Nie pozostaje mi nic więcej, niż życzyć ci DUUUUŻO weny i więcej takich opowiadań :3

    Kris

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam pytanie czy "Careless, Heartless, Mindless" zostal usuniety czy co bo chcialabym przeczytac a nie moge

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, ale nie był publikowany na moim blogu tylko na blogu współautorki. xD Tylko, że tamten link już jest nieaktualny, bo założyła nowego bloga i tam można znaleźć ten ff: http://forgottenfanfics.blogspot.com/p/czesciowe-ff.html
      Pozdrawiam <33

      Usuń
  5. Cóż miałam skomentować wcześniej - nie udało mi się, żałuję bo moje słowa byłyby jeszcze bardziej emocjonalne niż teraz, a pewnie nie potrafiłabym poprawnie trafić w klawisze klawiatury. Boje się, że się będę powtarzać po napisaniu komentarza uszati, ale cóż można poradzic jak się nie potrafi znaleźć słów na te hektary geniuszu, które nam przedstawiłyście? Ja się zawsze cieszę na jakieś nowe opowiadania, zwłaszcza jeśli wiem że jest i będzie dobre. Gdy się kiedyś spotkamy to Cię tak mocno uściskam, bo mimo iż niewiele rozmawiamy bardzo bardzo bardzo Cię lubię i Twoją twórczość (chociaż przyznam, że nie lubię czytać za często dobrych opowiadań - lepszych od swoich bo potem zalewa mnie fala kompleksów T^T)
    Po tym hunhanie spodziewałam się czegoś innego. Źle zaczęłam, ale nie chodzi o to, że się zawiodłam czy coś, ale raczej pozytywnie mnie zaskoczyłaś. Oczekiwałam czegoś na serio bardzo wiejskiego, ruchania w sianie, wchodzenia słomy do dupy i obsranych kaloszy. Albo, że któryś z nich będzie używał wieśniackiego języka. Już sobie wyobrażam takiego Luhana 'Sehun weże widły i wyrzuć gnój, ino szybko!' Nie wiem, moja psychika była nieco podniszczona noc wcześniej po imprezie gdzie tańczyliśmy wokół miotły :<
    W każdym razie, uwielbiam tą historię! To chyba mój ulubiony typ, kiedy na początku jest dosyć łzawo i wszystko kończy się dobrym seksem. A tu się jeszcze skończyło seksem w świetnej furze! Czego można chcieć więcej? Sehun rąbiący drewno.
    ...
    ...
    ...
    Nie wiem czemu, ale śmieszy mnie moja wyobraźnia i widok chudego Sehuna, od którego siekiera jest trzy razy cięższa. Czytając jednak to ff rzeczywiście miałam wrażenie, że Oh to umięśniony, seksowny facet, któremu ściekający po klasie pot dodaje jeszcze więcej punktów do atrakcyjności. Masz talent.
    Strasznie się cieszę, że mimo potrzebnego mi snu, otworzylam komputer i przeczytałam to cudeńko. Było warto i nie potrafiłam się oderwać dopóki nie skończę.
    Układy z Uszati wychodzą Wam na serio na dobre, ale to nie zmienia faktu, że obie jesteście cholernie uzdolnione i widać, że macie pisanie we krwi. Uwielbiam Twój styl i to z jaką łatwością wśllizguje się do mojego mózgu. To taka wiejska śmietana na te wszystkie braki, która przynosi mi ulgę T^T Albo mleko od kozy, które wydoil Luhan.
    Weny, motywacji i chęci do tworzenia.
    Ola~

    OdpowiedzUsuń
  6. Kilka dni zabierałam się do przeczytania tego opowiadania. Myślałam, że to będzie komedia, bez jakiejś wyszukanej fabuły.. i za to BARDZO CIĘ PRZEPRASZAM. Nie sądziłam, że to będzie aż tak dobre. Jest asdfgghjjkls.... <3
    Masz talent i podoba mi się Twój styl. Z wielkim bólem przyznaję, że wcześniej nie czytałam nic Twojego autorstwa i bardzo tego żałuję. Muszę jak najszybciej się poprawić. W wolnej chwili zabiorę się za czytanie "Casso" i innych Twoich ff.

    "Spocony Sehun rąbie drewno." samo to zdanie działa na moją wyobraźnię.. a Twój opis tej sceny to cudo. Teraz tylko bym chciała żeby mi się to przyśniło. W ogóle Sehun. Spocony Sehun. Cały czas będę o tym myślała teraz. XD
    Dojenie kozy było takie erotyczne *przynajmniej w mojej wyobraźni* i nie wiem jak to zrobiłaś, ale już nigdy nie będę myślała w ten sam sposób o "dojeniu kozy". Od teraz będzie mi się to zawsze kojarzyło z tym ff, z HunHanem. A skoro już o erotyce piszę *w sumie to od początku o niej piszę, bo spocony pan Oh również się do niej zalicza* to muszę przyznać, że dla mnie ten smut jest taki jaki powinien być. Seks w traktorze mi się bardzo podobał. Nie był to hard smut, ale przecież nie miał być. Więc wszystko się zgadza. XD

    Pisanie opowiadań-wyzwań nie jest na pewno proste, ale dla osób, które potrafią zrobić coś z niczego, są idealne. Ty właśnie jesteś taką osobą i podziwiam Cię za to.
    Życzę dużo weny! ♡

    OdpowiedzUsuń
  7. .... Cudo*_* czytałam ff podczas lekcji i kie moglam chce chwilami powstrzymać sie od wybuchu smiechu. Ten klimat wiejski, a Sehun bez koszulki rąbiący drewno... AAAA Mamo, chcę !! ♡.♡ Ten moment wyznania miłości, aż łezka zakrecila

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisanie na telefonie. -_-
      Łezka zakręciła mi sie w oku. Chyba jeden z najlepszych ff oneshotow jaki kiedykolwiek przeczytałam. <3 Pozdrawiam!!

      Usuń
  8. No to teraz ja skomentuje.. XD To co się ze mną w szkole działo kiedy byłam w trakcie czytania to... OJ. Nawet nie przypuszczałam, ze z tak śmiesznego jak mogłoby się wydawać, tematu, można napisać coś tak dobrego i poruszającego serce! Jestem pod wrażeniem, naprawdę. A może o tym świadczyć to, ze komentuje! Podczas gdy ja przeważnie nie komentuje xDDD PODZIW DLA CIEBIE IZZY <3 I dzieki... zrobiłaś mi chcice na hunhana i sehuna :///

    OdpowiedzUsuń