środa, 5 listopada 2014

Halloween - Inside

INSIDE
Pairings: Hunhan, Kray
Gatunek: Angst, Horror, au
Autorki: Uszati & Izzy



A/U : Kolejny raz dodajemy nasz wspólny ff specjalnie na Halloween. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał to zapraszam: <LINK> 
Nie wiem, czy jest tak przerażający, ale może wam się spodoba. <33
Wybaczcie błędy (taaak... te moje, ale pisałam jak zwykle w nocy hahah)
*Jeśli chodzi o Casso to rozdział jest gotowy od dwóch tygodni, ale czeka na poprawki z mojej strony, więc przepraszam za spóźnienie. 


   Nigdy nie potrafiłem docenić tego, co miałem. Moja rodzina posiadała wielki majątek, który nie miał dla mnie większego znaczenia. Widziałem jedynie papier, który był niczym innym, jak pieniędzmi. Kupowałem za nie wszystko, co chciałem. Tak było od małego, więc przyzwyczaiłem się do tego. Chyba nie potrafiłem nawet myśleć o tym, że kiedyś to wszystko mogłoby być inne. Kiedyś widziałem wieżowce piętrzące się do chmur, czyste uliczki zapełnione wesołymi ludźmi, kolorowe wystawy sklepowe zawsze przyciągające mój wzrok. Jednak teraz, gdy odwracałem się, widziałem jedynie czarny dym, który zasłaniał niebo, iskrzący się ogień i zamglone oczy śledzące każdy mój ruch. Biegnąc przed siebie, balansowałem między życiem a śmiercią i w tym przypadku pieniądze nie mogły mnie uratować. Stały się bezwartościowe, a ja sam przerażony. Ten strach mnie paraliżował, sprawiał, że nie potrafiłem nawet zaczerpnąć powietrza. Oddychanie bolało, podobnie jak patrzenie na ruiny miasta, które niegdyś było moim domem. Domem, który kochałem, jednak wraz z jednym dniem stał się pułapką, więzieniem z którego za wszelką cenę chciałem się wydostać.
   Zacisnąłem mocno palce lewej ręki, zatrzymując się wraz z chłopakiem, który był jedyną osobą, a zarazem pamiątką pozostałą mi z mojego starego życia. Kiedyś jego uśmiech przypominał o nocach spędzonych w swoich ramionach, słodkich pocałunkach, czułych słowach i wyznaniach, za którymi niesamowicie tęskniłem. Ale ten uśmiech umarł, a reszta wspomnień została pogrzebana głęboko pod ziemią, zabijając we mnie ostatnie pozostałe mi szczęście, pozostawiając po sobie jedynie okropny smak goryczy.
    – Hunnie – szepnąłem, dysząc od przebytej drogi, która ciągnęła się w nieskończoność. Miałem wrażenie, że przebiegliśmy setki kilometrów, kiedy tak naprawdę zdały się nic nieznaczącymi, małymi odcinkami topiącej się pod stopami, mokrej ziemi. – Sehunnie –powtórzyłem, odwracając się, by zorientować się, czy choć na chwilę jesteśmy bezpieczni. Właściwie to słowo już dawno straciło dla mnie sens, powoli zapominałem co oznaczało i choć bardzo tego nie chciałem, nie potrafiłem zmienić swoich myśli. Mój umysł zamknął się przed samym mną i jedyne, co potrafiłem to płakać, chociaż łzy jak na złość zamazywały mi widok, przez co ucieczka stała się mniej skuteczna. Nie mogłem nawet krzyczeć w strachu. To by je przywołało i z chodzących punktów widocznych na ulicach pozbawionych ludzi, zmieniały się w potwory.
   – Luhan – powiedział Sehun w pośpiechu, odgradzając drogę do podziemi. Znajdowało się tam niegdyś metro, jeździłem nim codziennie do szkoły i zapamiętałem ich strukturę niemal dokładnie. – Chodź – polecił, ponownie łapiąc mnie za dłonie, by pomóc mi zejść wąskim przejściem, którym ledwo się zmieściłem. Reszta przejścia zawalona była wszelkimi rzeczami, począwszy od kamienia, poprzez drewno, a kończąc na przedmiotach codziennego użytku. Pozostali ludzie robili wszystko, by się uchronić, choć chyba  wszelkie możliwe kryjówki były już niedostępne. W przeciągu kilku dni, miasto stało się ruiną, a mieszkańcy dostali dwie opcje do wyboru: żyć z ryzykiem, że w końcu i oni będą musieli się z tym zmierzyć, albo się zabić, co wydawało się zbyt łatwym rozwiązaniem. – Ostrożnie – dodał, gdy prawie ześlizgnąłem się z ukrytych w ciemnościach schodów. Sam chwilę potem zabarykadował dziurę, całkowicie odcinając nas od jedynego źródła światła. Pośród tego całkowitego mroku nie mogłem zobaczyć nic poza dłonią Sehuna, który mocno złapał moją, w jakiś sposób dając mi poczucie bezpieczeństwa, nawet jeśli w tej chwili było to całkowicie absurdalne.
   – Dokąd idziemy? – zdołałem zapytać, przerywając ciszę, którą wypełniały jedynie nasze ciężkie oddechy. To śmieszne. Wydawało mi się, że jesteśmy martwi.
   – Musimy wyjść z miasta. Tu jest zbyt niebezpiecznie, jesteśmy tak naprawdę w centrum ich skupiska – szepnął. Doskonale wiedział co robi, głos tylko przyciągnął ich uwagę, zresztą jak każdy niepozorny ruch czy delikatny oddech. To zagrożenie czyhało na nas z każdej strony. – Nie możemy wrócić do domu, musimy po prostu dalej biec do przodu – dodał. Czułem jak jego palce mocniej owijają się wokół moich. W obliczu śmierci zacząłem doceniać wszystko, nawet taki, dla innych może nic nie znaczący gest. Nie chciałem umierać. – Przepraszam Lu, że nie potrafię w pełni nas ochronić. – Jego głos załamał się wraz z ostatnimi słowami. Wypowiedział je dużo ciszej, jakby nie mógł pogodzić się z otaczającą go prawdą. Ale nikt nie potrafił tego zrobić, ponieważ życie każdego spisane było na straty. Włącznie z naszymi. Była to tylko kwestia czasu, aż sami staniemy się potworami wraz z pozostałymi przetrwałymi, a cała ludzkość przestanie istnieć. Nikt nie spodziewał się takiego końca.
   Nie miałem pojęcia, gdzie idziemy. Po prostu zaufałem Sehunowi. Byłem pewien, że zrobi wszystko, by mnie uratować, nawet jeżeli ceną za to miało być jego własne życie. Z jednej strony powinienem się cieszyć, bo przy nim byłem całkowicie bezpieczny, ale z drugiej martwiłem się o niego. Przez to wszystko Sehun był w większym zagrożeniu niż ja. Zgrywał bohatera, może faktycznie nim był, ale nie chciałem do końca przyjąć tego do myśli. Mógł być zwykłym Sehunem, który w wolnych chwilach przesiaduje w skateparku, albo by opłacić studia, pracuje dorywczo w chińskiej restauracji, w centrum miasta jako kelner. Takiego go pokochałem i chciałem zapamiętać do końca swoich dni, których nie zostało zbyt wiele. Chociaż cholernie mocno pragnąłem przetrwać, wiedziałem, że prędzej czy później to dopadnie i nas. W końcu byliśmy w centrum zagrożenia, to ono otaczało nas z każdej strony. Uciekaliśmy przed nim... Ale jak można uciec przed czymś, co jest wszędzie?
   Każda chwila decydowała o tym, jak długo przetrwamy. Nasze oddechy zdawały się niekontrolowanie słabnąć, a bicie serca przyspieszało wraz z każdym szmerem dochodzących zza naszych pleców. Wszystko mogło zwiastować nieuniknioną śmierć, nawet cichy krzyk, który przyniósł wiatr. W tym nowym świecie wszystko było przerażające, zwłaszcza myśl, że to już koniec. Wszystko co kiedyś było dla mnie normą, przestało istnieć. Ludzie umierali, budynki płonęły a ja biegłem, zostawiając to wszystko za sobą. Nie byłem tchórzem. Po prostu nie chciałem skończyć jak reszta zbyt szybko. W końcu żyłem tylko raz.
    – Hunnie – szepnąłem, ale chłopak uciszył mnie od razu, sugerując, bym był najciszej jak tylko potrafię. Potwory czyhające z każdej strony nie widziały zbyt dobrze. Ale w zamian za to, miały doskonały słuch. Dlatego każdy żyjący już z góry spisany był na straty.
   Każdy nasz kolejny krok rozprowadzał echo w podziemiach. Woda rozchlapywała się pod naszymi stopami, zdradzając naszą lokalizacje. Chcieliśmy się ukryć, ale w zamian za to bezmyślnie dawaliśmy innym znać, gdzie jesteśmy. Idąc do przodu, w całkowitą ciemność, miałem wrażenie, że nie jesteśmy sami. Ciche warczenie zza naszych pleców chwile później potwierdziło moje obawy. I choć bardzo chciałem krzyczeć, musiałem po prostu zasłonić usta dłonią, zatrzymując cały ten strach głęboko w sobie. Sehun zaciskał mocno palce na mojej dłoni, która stała się tak zimna, jakby trzymał ją w śniegu, którego jeszcze nie było. Nie zdążył spaść w tym roku i udekorować dachów domów i ogrodów. I pewnie nie zobaczę go już nigdy więcej. Moje oczy musiały nacieszyć się jesiennym deszczem i mgłą, która oplatała wszystkie budynki. Zasłaniała widniejący w oddali las i nie pozwalała zobaczyć własnych stóp. Ale teraz widziałem jedynie mrok.
   – Lu – powiedział cicho Sehun, wprawiając moje serce w szaleńczy ruch. – Biegnij – dodał, po czym szarpnął moją rękę, ciągnąc mnie za sobą.
   Miałem wrażenie, że to jest właśnie nasz koniec. Zmierzając ciągle do przodu, tak naprawdę pchałem się w łapska niebezpieczeństwa. Ale słysząc groźne warczenie i dźwięk uderzanych, rozpadających się butów o beton, starałem się przyspieszyć, nie myśląc o konsekwencjach przegrania wyścigu. Bałem się, każda część mojego ciała drżała i słabła z każdym kolejnym ruchem. Słabłem, pozostawiając żywym, ale mimo że chciałem takim pozostać, nie miałem najmniejszych szans. Najgorsza była przemiana która zrobiłaby ze mnie potwora, coś czego nie potrafiłem nazwać. Chociaż pozostali ludzie nazywali ich nieumarłymi, mimo iż tak naprawdę już dawno oddali swoje życie. Posiadali ciało, ale brutalnie zostali pozbawieni duszy. Dano im doskonały słuch, ale byli w stanie rozpoznać jedynie swoje ofiary poprzez krzyk, który wzbijał się ponad wszystkie wieżowce i bloki. Cisza wypełniana była cierpieniem i hukami wysadzanych w powietrze pozostałych budynków. Miasto płonęło, a cały świat spisany był na straty. To był ostateczny koniec i już nigdy nie nastąpi żaden początek.
    Przeraźliwy krzyk rozszedł się w podziemiach. Towarzyszyło mu uderzanie o siebie połamanych zębów, które bardziej przypominały ostre niczym brzytwa, twarde kamienie aniżeli coś, co kiedyś należało do człowieka. Te potwory były blisko i mimo iż od ich nóg odchodziła skóra, odsłaniająca gnijące mięso, byli szybcy. Znacznie szybsi od nas, ale brakowało im mózgów, nie potrafili racjonalnie myśleć. Posługiwali się jedynym zmysłem, który jednak wydawał się niezawodny.
  – Sehun – wydyszałem, niemal potykając się o własne nogi. Traciłem równowagę i wszelką nadzieję na to, że uda mi się przetrwać.
   – Wytrzymaj – powiedział, a w jego głosie również usłyszałem zmęczenie. Chwilę potem pociągnął mnie w bok, skąd dochodziło słabe światło. Nie zatrzymywaliśmy się nawet na moment przed schodami, po których wbiegliśmy na samą górę. Moje oczy zaczęły boleć od światła, które nie było tak ostre. Powoli zaczynało się zmierzchać, ale blask wysoko wzbijającego się ognia, odbijał się w oknach pobliskich budynków. Nie było czasu na obserwację, mimo strachu musieliśmy uciekać, przedzierając się przez grupy nieumarłych. Bałem się odwrócić, stawić czoła zagrożeniu, ale wiedziałem że będę tego żałować. Już wiele razy widziałem ich twarze. Potwornie blade, ubrudzone krwią niewinnych. Jakkolwiek pozostała na nich skóra gniła, stając się obwisła i znacznie ciemniejsza niż zdrowa. Ich ręce falowały w powietrzu, ale oni nie potrzebowali ich. Ich jedynym narzędziem były zęby, które odsłaniały czerwone dziąsła. A oczy... oczy były białe, przypominające tę mgłę, która codziennie unosiła się nad chodnikami miasta.
   Nie miałem pojęcia dokąd zmierzaliśmy. Dla mnie wszędzie było niebezpiecznie, zwłaszcza w mieście.
   Kątem oka dostrzegłem, jak Sehun spogląda za siebie, mocno zaciskając usta. Wtedy przyspieszyliśmy, nawet jeśli obaj nie mieliśmy sił nawet na oddech. Ciągle potykaliśmy się o oderwane kończyny, które żywcem zostały rozdzielone z właścicielami. Wokół nich rozlane były kałuże krwi, których nie potrafił zmyć nawet deszcz. Było ich za dużo, ta czerwień powoli stawała się jedyną barwą, jaką byłem w stanie dostrzec za wyjątkiem czerni. Widząc to, chciałem płakać, ale łzy zostawiłem na kolejne dni, które mogły przynieść jeszcze więcej śmierci i cierpienia, które stało się nieodłącznym elementem życia pozostałym przetrwanym.
   Nie liczyłem ani kroków, ani przebytych metrów. Za bardzo byłem zajęty ignorowaniem warczenia, które mimo moich wewnętrznych protestów, stawało się coraz głośniejsze. Zbliżało się do nas wraz z połamanymi palcami i ledwie trzymającymi się skóry paznokciami. Ich zęby nagle stały się dla mnie jeszcze bardziej ostre, a chęć zabijania silniejsza. Przez to nie zauważyłem nawet, gdy centrum miasta pozostawiliśmy daleko za sobą, a miejsce do którego się przedostaliśmy, było małym przedmieściem. Dookoła nas rozciągały się rzędy murowanych, dwupiętrowych domów. Ocalali barykadowali się w nich, całkowicie odcinając się od realnego, już wyniszczonego świata.
   Ta droga prowadziła dalej, aż do skrzyżowania, gdzie się rozwidlała. Jedna prowadziła w stronę kolejnego miasta oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów, natomiast drugą zasłaniał gąszcz krzaków, za którymi rosło jeszcze więcej drzew. Biegliśmy, przedzierając się przez nie. Nie widzieliśmy prawie nic, nie było ani ognia, ani krwi. Jedynie ciemne chmury kłębiące się nad lasem, pożółkłych liści i mokrych gałęzi, które ciągle uderzały o moją twarz. Za sobą nadal słyszałem warczenie, ciągle mnie prześladujące. Czułem też drżącą dłoń Sehuna, która ani na moment nie puściła mojej.
  – Szybciej, Lu – ponaglił mnie, gdy wybiegliśmy z gęstwiny drzew, znajdując się przed wąskim, chwiejącym się mostem. To była jedyna droga, dość wadliwa i niestabilna, ale była naszą jedyną szansą. W dość okrutny sposób decydowała o naszym życiu i o tym, czy w ogóle przeżyjemy. W innych okolicznościach prawdopodobnie zatrzymałbym się i nie miał odwagi jej przebyć. Most prowadził do lasu i domu, w którym ktoś podobno mieszkał, chociaż teraz stało to pod wielkim znakiem zapytania. Nic już nie było pewne. Dlatego bez zastanowienia Sehun pociągnął mnie naprzód drugą ręką trzymając się mocno lin przymocowanych po obu stronach przejścia. Nie były naprężone, kołysały się wraz z każdym zachwianiem się długiego mostu, który ledwie wytrzymywał przy tak dużym ciężarze, jaki musiał przyjąć. Z wielką trudnością łapałem kolejne hausty powietrza, którego jak na złość zaczynało mi brakować, serce biło zbyt szybko i mocno, a moje nogi ciągle plątały się ze sobą, przez mrok który już całkowicie przykrył miasto i las. Teraz wydawał mi się straszniejszy, bo ciszę, którą kiedyś przerywały świerszcze, teraz zagłuszał głośny warkot dobiegający zewsząd i dźwięk łamania kości. Kiedyś lubiłem oglądać horrory, ale teraz byłem w centrum jednego z nich.
   Gdy moje nogi wreszcie zetknęły się z ziemią, wcale nie poczułem ulgi. Cały czas znajdowałem się na terytorium wroga.
   Sehun nagle zatrzymał się i puścił moją dłoń, przez co moje serce nagle się zatrzymało.
   – Odwiąż linę, Lu – powiedział szybko drżącym głosem, wyjmując trzęsącymi się dłońmi scyzoryk, który przyłożył do lin, które podtrzymywały konstrukcje mostu. Ostrze było małe, dosyć ostre, ale widziałem, jak Sehun napinał wszystkie mięśnie, wkładając w jedną czynność wiele wysiłku. Liczył się czas, każda sekunda była ważniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Warczenie stawało się coraz głośniejsze, a kroki obciążające most mocniejsze. Nie jestem w stanie powiedzieć, jak blisko byli, gdy ostrze przecięło ostatnie liny, a most razem z nieśmiertelnymi spadł w dół, odcinając nas od miasta. Zostaliśmy po drugiej stronie wraz z domem nad przepaścią, którego największe okna wychodziły na północną stronę, tam gdzie kiedyś mieszkałem.

   Właśnie wtedy nie wytrzymałem, upadłem na kolana, zanosząc się płaczem. Nie kontrolowałem wylewanych łez, ale pozwoliłem Sehunowi mnie przytulić, szepcząc przy tym, że wszystko będzie dobrze.

2 komentarze: