piątek, 5 czerwca 2015

OSIEMNAŚCIE nowych zasad


            Zielone liście, jak ściana zasłaniały drogę, jednym nakładając się na drugi. Ich siatka wydawała się być nie do rozerwania, a nawet jeśli, to były tylko rośliny wiążące się rusztowaniem z cienkich łodyg. Wyrastały z ziemi i łączyły się w wysokie krzewy, a te z kolei w ściany, budujące korytarz. Oczywiście te rośliny miały kolce, które wydawały się rozdzierać nawet własne liście, takie były nieprzyzwoicie spore. W tych wąskich korytarzach panował lekki półmrok, jakby słońce dopiero powoli wschodziło, a Lu znalazł się na kamienistej ścieżce wczesnym rankiem. Świeże, rześkie powietrze budziło go do życia, pozwalało orzeźwić umysł. W końcu musiał być skupiony. Słowa demona nie dawały mu w najmniejszym stopniu spokoju, chyba to powodowało, że się tak stresował. Miał stanąć sam na sam do walki z największym wrogiem, tym który tak go osłabiał, w połączeniu ze swoimi myślami. Do tego jeszcze, gdy miał to uczucie, że zegar ruszył i czas sobie o nich przypomniał, bał się, że zaraz upadnie bez życia. To uczucie odliczania z drugiej strony podobało mu się, bo przez to, że znowu był pod wpływem czasu czuł się dawnym sobą, jeszcze z kompletnymi wspomnieniami. Nie. Wydawało mu się, że po tym wszystkim był silniejszy, niż kiedyś. Bez swojej naiwności umiał zobaczyć wszystko. Z takimi nowymi zdolnościami po prostu szedł przed siebie, pewny tego, że stąd wyjdzie. Miałby nie pokonać kogoś tak słabego ja on sam?
            Blondyn usłyszał przed sobą czyjeś kroki. Ten dźwięk po kamieniach był przerażającym echem w tej ciszy, tak głośnym jak tętno końskich kopyt. Zaciekawiony tym dźwiękiem przyspieszył nieznacznie. Liczył, że to wskazówka, więc podążył spokojnie długim korytarzem, aż do jego końca. Skręcił szybko. Gdziekolwiek nie sięgnął wzrokiem, otaczała go zieleń. Jak w pułapce, te wysokie mury łączyły tylko pnącza. Miał przeczucie, że nie był tam sam. Pomijając obecność porannej mgły, która wiła się przy jego stopach jak pies, był jeszcze ktoś... Szybko minął jeszcze jedno rozwidlenie, jak w nudnym filmie jeszcze raz widział ten sam obraz. Widok stawał się już monotonny. Ta sama wąska ścieżka, ciągnące się daleko, roślinne ściany i nierówna utworzona jedynie z kamieni droga. Tak w jego głowie wyglądał ten labirynt, ale tym razem coś było inaczej. Między tymi chłodnymi kolorami, na pozbawionej życia, żwirowej drodze leżały czerwone płatki róż. Wyróżniały się prawie jak krople krwi na śniegu. Lu nie odrywał od nich wzroku, idąc dalej, a swoje spojrzenie przenosił z jednego na drugi, podążając ich ścieżką. Ktoś chciał go gdzieś zaprowadzić, chyba pokazać jedną z dróg. Luhan wiedział, że może zaufać swojemu, ukrytemu przewodnikowi, więc szybkim krokiem szedł dalej. Pobiegł przed siebie, przyspieszając tempo. Jego kroki stały się pewniejsze, jakby doskonale znał drogę. Płatki były coraz rzadziej zostawiane na ostrych kamieniach, aż ostatecznie zniknęły na jakimś rozdrożu. Lu podniósł wzrok, gdy zamiast nich zobaczył przed sobą czyjeś stopy. Sunął powoli wzrokiem po stojącej przed nim sylwetce chłopaka. Od razu rozpoznała tą twarz, nawet jeśli teraz nie miała na sobie uśmiechu. Była bez wyrazu, całkiem pusta.
            - Baekhyun... - wyszeptał imię chłopaka, przyglądając mu się z lekkim przerażeniem. Jak on mógł przed nim stać? Dlaczego tutaj był? Na sztywnych nogach wykonał jeden krok w jego stronę, aby go dotknąć. Chciał przez to sprawdzić czy jest prawdziwy. Gdy tylko to zrobił, jego sylwetka zaczęła rozmywać się w powietrzu, jakby cały ten obraz był wykonany tylko i wyłącznie z dymu. Dłoń Lu dotykała tylko powietrza, a ten jego niespokojny ruch sprawił, że teraz został sam. Przed nim leżała tylko pusta łodyga róży, jedynie z kolcami, pozbawiona krwistoczerwonych płatków.
            Luhan nie musiał się długo zastanawiać, czemu Baekhyun przywiódł go właśnie tutaj. Gdy podniósł głowę zobaczył dwie ścieżki, zielone tunele z dwoma tablicami nad każdym z nich, wykonanymi z drewna. Blondyn podszedł do nich, słuchając swoich kroków, odbijających się echem wokół. Na chropowatej powierzchni drewna zobaczył wyryte litery. Jedna z tablic nosiła imię „Jongin”, druga „Sehun”. Dwie ścieżki, więc musiał wybrać jedną.


             Jongin odwrócił głowę słysząc dźwięk odbijający się echem przez te kamienne korytarze. Wszystko, łącznie ze ścianami było wykonane właśnie z kamienia. Połączone, małe kawałki skał w różnych odcieniach szarości wznosiły się aż do nieba, szarego jak i one, wyglądając tak jakby nie miały końca. Chmury nad nimi kotłowały się, mieszając niczym pyły właśnie z tych drobnych kamyczków. Wszystko sprawiało, że to wielkie więzienie wydawało się być połączone z tymi korytarzami, jakby bezpośrednio było częścią nieba, albo niebo częścią jego. Każdy krok Jongina i potrącenie któregokolwiek z tych odłamków sprawiało, że dźwięk błąkał się wokół i odbijał echem do jakiegoś miejsca, którego on sam jeszcze nie znał. Może właśnie było nim wyjście. Jak na razie droga była prosta, nie było rozwidleń, czy skrzyżowań takich jakie powinny się znajdować w labiryncie. Wokół były tylko skały i jedna dość szeroka droga prowadząca prosto. Mimo tego Kai czekał tylko na te wszystkie pułapki, które miały zatrzymać go w drodze do demona. Miał pokonać samego siebie i właśnie ten labirynt był częścią jego umysłu, jakby obrazem tego co tam się działo. Wszystko proste i jasne, jak na razie, ale pod skórą Jongin czuł, że coś go tu czeka, dlatego był całkowicie skupiony. Odwracał się gwałtownie przy każdym dźwięku i przyglądał się uważnie każdemu miejscu, w którym kątem oka widział cień. Czuł to, że nie jest tu sam. Ktoś mógł być tylko za nim i przed nim, ale to ciągłe rozglądanie się w dwie strony sprawiało, że miał już ochotę oszaleć, albo po prostu zatrzymać się przy tej ścianie i oprzeć dłoń o te chropowate kamienie. Uderzać o nie pięściami, aby znaleźć inną drogę, może szybsze wyjście na skróty. Pomiędzy dźwiękami swojego bijącego serca, które pulsowało w nim w taki sposób, że pompowaną krew czuł aż w skroniach, słyszał tylko swoje kroki, a nawet wsłuchiwał się z ulgą w ich spokojne tempo z jakim rozchodził się dźwięk. Jongin zaczął nasłuchiwać ich uważniej, kiedy echo wydawało się odbijać ten stukot podwójnie. Gdy się zatrzymał przerażony, że ta druga para kroków może nie należeć do niego dźwięk wcale nie ustał. Obrócił się gwałtownie w tył, to był taki odruch jakby strach szarpnął jego ciałem właśnie w tamtym kierunku. Nie zobaczył tam nic oprócz drogi którą miał za sobą, chociaż podobny widok rozciągał się też przed nim – kamienista droga bez końca. 
               Nie zdążył się nawet obrócić, czując czyjś dotyk na ramieniu. Chłodna lodowata dłoń zacisnęła się na nim mocno, przemaczając jego koszulkę w tym miejscu. Szybko obrócił głowę spoglądając na te sine palce, które wbijały się w jego ciało i odskoczył, zrzucając ją z siebie. 
              - Jongin... - Usłyszał głos wychodzący z ust postaci przed nim. Postaci, bo chociaż znał tego człowieka, to wyglądał on jak swoje własne widmo. Wielkie oczy były lekko przymrużone, natomiast spore usta miejscami sine, a miejscami dorównujące swoją barwą skórze. Ciemne oczy były lekko zmoczone. Wyglądał tak jak gdy widział go ostatni raz. 
            - Kyungsoo... - szepnął ze łzami w oczach, po czym przyciągnął go do siebie gwałtownie. Nie zwracał uwagi na to, że to na pewno nie on, tylko wytwór jego własnego umysły. Trzymał to chłodne ciało w swoich ramionach, przez kilka długich minut. Odsunął się w końcu i zobaczył twarz przyjaciela z tym samym pustym wzrokiem. Wyglądał jak lalka. Brunet dotknął rany na swoim brzuchu, jakby dopiero ją poczuł, również Jongin dopiero wtedy zwrócił na nią uwagę. Kyungsoo wydawał się zszokowany, a nawet wstrząśnięty, gdy odsunął od rany dłonie i na swoich palcach zobaczył ślady krwi. Te czerwone plamy sprawiły, że zaczął cały drżeć. Podniósł pełen szoku i bólu wzrok na stojącego przed nim Jongina. 
             - To... twoja wina, Kai – wyszeptał słabo, a z jego oczu zaczęły płynąć łzy. - Cholera... twoja wina – powtórzył sycząc już z bólu. To zdanie brzmiało jak mantra którą Jongin słyszał w swojej głowie ciągle i ciągle. Sam dręczył się tymi słowami, ale teraz stanął z tymi wyrzutami sumienia twarzą w twarz. Niestety musiały one przybrać właśnie taką postać. - Obiecałeś mnie chronić, pamiętasz? - wyszeptał Kyungsoo. Kai zasłonił usta ręką i odwrócił wzrok, wycofując się trochę w tył. Brunet pochylił się skręcając z bólu, gdy przytrzymał dłoń na swoim brzuchu. - Jongin... - Wyciągnął dłoń w jego stronę, po czym upadł na kolana i ponieważ nikt jej nie pochwycił, podparł się nimi, uderzając mocno o kamienie. Jego wzrok również skierował się w dół, bo głowa bezwładnie opadła bardziej do przodu. Kai podszedł do niego i uklęknął przed nim. Nawet jeśli to był tylko jego własny umysł, czuł jak jego oczy wypełniają łzy. Spływały po jego policzkach, a on jedynie żałośnie, bardziej łapczywie łapał oddech, trzymając dłoń na ramieniu Kyungsoo. Mógł go dotknąć, usłyszeć jego głos, a nawet wypowiedziane jego ustami, przepełnione gorzką prawdą słowa. 
             - Wiem, pingwinku – wyrzucił z bladym uśmiechem. - To ty obroniłeś mnie. Zawsze to robiłeś – dodał ciszej. Ciężko było mu cokolwiek wydukać, bo czuł że te słowa które miał tak starannie poukładane w głowie, teraz gotowały się pod wpływem emocji. - Już od początku dałeś mi tyle ciepła i nadziei, żeby to wytrzymać – wyjaśnił po czym znowu położył dłoń na jego głowie i przeczesał jego włosy, nadal łkając. 
             - Zabiłeś mnie... Jongin. Po tych słowach nastała istna cisza, jakby wszystko przez to się zatrzymało, łącznie z sercem Kaia. Pochylił głowę, patrząc na swoje dłonie. Również były pokryte krwią. Wróciły do niego te uczucia z dnia w którym odnalazł ciało Kyungsoo. Widząc go ponownie przed sobą znowu wydawało mu się, że spada w tę przepaść. Z tej radości i tego uczucia, że ciągle mógł na nim polegać,  zawsze miał Kyungsoo przy sobie, aż do tego gdy nagle został mu brutalnie zabrany. To był moment. Widział jak jego martwe ciało otaczała woda wymieszana z jego własną krwią. Takich widoków się nie zapomina, tak samo jak tego uczucia. 
            - Kyung... - wyszeptał słabo. Jakim cudem mógł go nie pamiętać, na pewno w końcu nic nie łączyło ich za życia, a poznał tak wspaniałego przyjaciela. Tak dobry człowiek zginął, chciał go tylko bezinteresownie bronić. Teraz, kiedy miał go przy sobie, nie chciał go oddawać, nawet jeśli to była tylko namiastka budząca jego wyrzuty sumienia. - Ty żyjesz. Zawsze ze mną. Jesteś moim aniołem prawda? 
             Brunet podniósł w końcu głowę. Ich twarze dzieliły zaledwie centymetry, co sprawiało że te wielkie oczy stały się przerażające gdy zaszły krwią. Z ust spłynęła strużka krwi, zaraz jeszcze większa gdy kąciki warg uniosły się w obłąkanym uśmieszku. - Powodzenia – wyszeptał przerażającym głosem który odbił się tylko wokół echem. Dlaczego zabrzmiało to tak cynicznie? 


             Kris przyłożył dłoń do białej jak śnieg ściany, czując pod swoimi palcami, jak przesuwa się w bok. Nie widział tego, ani nie słyszał, mógł to tylko poczuć. Wokół była tylko biel, nic więcej. Wszystkie przedmioty traciły w tym kolorze swoje kontury. Zatapiały się i po prostu znikały w tej nicości. To był dziwny widok, jakby wszystko wokół było płaską kartką papieru bez żadnych cieni. Czy można było w ogóle wydostać się z takiego miejsca? Kris mijał tylko jedną ścianę za drugą , wyczuwając jej koniec przez to gdy nagle jakaś przerwa była wyczuwalna pod jego palcami. Jego oczy już niemal chciały oszaleć od tego widoku. Czuł się dziwnie zdając sobie sprawę że właśnie tak wygląda jego umysł. Był nie do przejścia nawet przez niego samego. Nie miał pojęcia jak miał pokonać to miejsce, kiedy nawet nie widział swojej drogi. Równie dobrze mógłby posługiwać się tylko jednym zmysłem, którego używał najmniej – dotykiem, wykorzystując do współpracy swoją wyobraźnię. 
             Nie spodziewał się specjalnych dodatków podczas jego drogi, nie chciał tutaj tylko spotkać Tao. Chociaż w jednym miejscu chciałby go nie widzieć. Tak przynajmniej mówił samemu sobie, ale w głębi duszy sam wyrzucał sobie to kłamstwo. Oczywiście, że pomimo słów Jaejoonga, nawet jeśli ten próbowałby go zabić, Kris na pewno chciał mieć go przy sobie. Byłby wtedy pewien, że jest z nim bezpieczny, zawsze sam mógłby go ochronić. Kiedy był daleko i Yifan nawet go nie widział mógł jedynie próbować się stąd wydostać z nadzieją, że Tao robi to samo. Obrócił się, czując, że jedna ze ścian za nim, która chwilę wcześniej rozsunęła się wpuszczając go tu znowu się poruszyła. Zza białej jak śnieg ściany dostrzegł fragment innego koloru. Tym kolorem, a właściwie nimi była na tym białym płótnie nakreślona czyjaś sylwetka. Złowrogie spojrzenie, ciemno zarysowana linia oka, ciemne włosy, ubrany na czarno, wydawał się być wrogiem całej tej bieli. Zawsze inny, jak insekt w tym idealnie czystym i uporządkowanym umyśle Yifana – Tao. 
             - Cześć... kochanie – wyrzucił ze złośliwym uśmieszkiem. Oparł dłoń o białą ścianę i zbliżył się do niego. Kris jak zahipnotyzowany patrzył w jego oczy i to pożerające wszystko spojrzenie. Tao pchnął go na przeciwległą ścianę, zaciskając jego szyję swoim ramieniem. Przysunął swoją twarz do jego dalej uśmiechając się jak istny diabeł. - Bądź grzeczny i... - przesunął ręką i zaraz zacisnął ją na jego szyi razem z drugą, kciuki przyciskając do krtani. - Daj się zabić. - Kris złapał jego dłoń za nadgarstek wykorzystując fakt, że jest silniejszy luzował uścisk na jego szyi. Nie odrywał swojego przerażonego wzroku od kipiących złością i chorą ekscytacją oczu Tao. Nie rozumiał nigdy czemu czyjś ból sprawiał mu tyle radości. Kris szarpnął mocniej jego rękami w końcu odciągając je od swojej szyi całkiem. Gdy to zrobił jeszcze bardziej wściekły zacisnął usta i pchnął bruneta na przeciwległą ścianę przyciskając go do niej. Docisnął też do jej powierzchni jego dłonie ściskając je za nadgarstki. Patrzył w te oczy, wiedząc, że to nie ten wzrok, który naprawdę najczęściej na sobie czuł. 
            - Nie jesteś moim Tao – warknął. Ich twarze dzieliło kilka centymetrów. Niedoszły napastnik oddychał głęboko, a Kris był tak blisko, że widział jak jego klatka piersiowa unosi się z każdym wdechem. Cholera. Miał go przed sobą, ale to nie był ten sam mężczyzna, którego pokochał, tylko jego maska, albo rola którą wykorzystywał, żeby zdobyć to czego chciał. 
             - No tak... - syknął obojętnie. - Wolisz „starego Tao”. Ale nawet tamten cię nie kochał! Nigdy! - wrzeszczał przed nim. - Nienawidziłem cię! Zawsze! Powinienem cię zabić dużo wcześniej, ale teraz jest idealna okazja, żeby to zrobić. Tylko mnie ranisz! Chce się od ciebie uwolnić! - krzyczał. W jego oczach i ekspresji było widać szczerość. Nie mógł kłamać. Kris zawahał się przez chwilę patrząc na niego. Jego uścisk nieznacznie złagodniał, w końcu zrezygnowany puścił jego ręce. Miał się odsunąć, ale zaraz zachłannie złapał go za policzki i wbił się w te usta, które wyrzuciły mu chwilę temu wszystkie jego winy. Brutalnie rozsunął jego wargi językiem, od razu pogłębiając pocałunek. To nie był jego Tao, ale jednak był jedną z jego twarzy. Kochał go całego, „starego” i „nowego”.
             Odsunął się, czując że ten dotyk pod jego palcami łagodnieje, jakby się od niego odsuwał. Zdążył jeszcze zobaczył właśnie to spojrzenie którym Tao go pożegnał i po prostu zniknął. 


            Folie z każdej strony były naciągnięte do granic możliwości od sufitu do podłogi przyczepione do nich z dwóch stron. Tworzyły coś na wzór ścian, które nie były do końca przeźroczyste. Nie dość, że naturalnie dość gruba warstwa tworzywa z jakiego były wykonane sama w sobie nie była całkiem przejrzysta, to jeszcze miejscami były czymś ubrudzone. To coś wyglądało jak ślady po ziemi, albo bordowe pozostałości po krwi, którą ktoś chciał tą folię zabarwić. 
            Tao mijał kolejne takie korytarze w tym lekko zaciemnionym pomieszczeniu, wsłuchując się w tle stukotów jakiegoś urządzenia. Nie znał tego dźwięku, ale turkocząca w nieskończoność maszyna była nie do zagłuszenia. Nawet nie słyszał swoich kroków, a co dopiero myśli. Zdenerwowany już prawie biegł przez kolejne korytarze tak desperacko szukając wyjścia. Niestety za każdym kolejnym pojawiał się nowy i wydawało mu się, że te płachty foli są ustawione tak, że tworzą koło, a on tylko krąży jak biedne zwierzątko tym samym torem. 
            - Cholera – syknął w końcu pochylając się i oparł dłonie na swoich kolanach. Obrócił się z tą wściekłością w oczach w stronę jednej z tych płacht i wbił palce w elastyczny materiał. W końcu przebił go i z całej siły przeciągnął w dół, rozdzierając tą folię. Powstała ogromna wyrwa od góry do dołu, przez którą po prostu przeszedł. Oddychał głęboko, jeszcze bardziej się złoszcząc gdy za tą folią pojawiła się kolejna. Cały ten labirynt przypominał wielki kokon, otoczony wieloma warstwami. Każda kolejna taka ściana odsuwała go od zewnętrznej części, po prostu od wyjścia. Postanowił ominąć wszelkie korytarze i po prostu samemu wyznaczyć sobie nową drogę, w której na pewno dostanie się do Jaejoonga. Zbliżył się do foli opierając już o nią dłoń, mając ją przebić gdy zauważył, że za jej średnio przejrzystym materiałem ktoś również wyciąga dłoń. Od tych błądzących palców, których widok sprawiał wrażenie lustrzanego odbicia dłoni Tao. Zaraz coś bardziej zaczęło napierać na folie i jego dłoń jakby została odepchnięta przez ten materiał. Widział za nią czyjąś sylwetkę. Jedynie zarys postaci, który z tej perspektywy był tylko rozmazaną czarną plamą, jedynie dłoń była jakoś wyraźniejsza. 
               - Morderca... - szepnął czyjś niski głos. Brzmiał on tak jakby jakiś przeraźliwy ptak skrzeczał nad jego uchem. Tao odsunął się od foli, gdy te dłonie zaczęły bardziej na nią napierać, jakby chciały ją przebić i się do niego dostać. 
             - Hyuang Zitao to morderca. - Usłyszał znowu to samo, jednak całkiem innym głosem i gdzieś za sobą. Rozglądał się uważnie, widząc jak po foli za nim przesuwa się jakaś dłoń. Widząc jak się przemieszcza, wiedział, że zaraz przejdzie przez wyrwę, którą sam zostawił. Przerażony na drżących nogach ruszył przed siebie, biegiem pokonując dalszą część labiryntu. Nie wiedział co to, czy kto to, ale zdawał sobie sprawę, że musi uciekać. Jego całe ciało drżało i czuł to dopiero przy każdym kolejnym wdechu. Nie słyszał całe szczęście bicia swojego serca bo zagłuszał się warkot maszyny w tle. Szybko skręcił i zatrzymał się spory kawałek dalej, łapiąc się za klatkę piersiową. Czemu coś takiego znalazło się w jego umyśle? Usłyszał jak coś uderza o podłogę i zaraz przed nim znowu widzi rząd takich ciemnych postaci, które zbliżały dłonie do foli, naciskając na nią, próbując rozerwać palcami, jednak żadne z ich gestów nie przynoszą efektu. Każdy z nich innym głosem jednak z taką samą zawziętością powtarzały to słowo: 
              - Morderca... - Tao skulił się i zakrył swoje uszy, żeby nie słyszeć tych żałosnych jęków potworów przed nim. Znał te głosy skądś. Na pewno byli to ludzie którzy za jego pomocą, albo przez jej brak pożegnali się z życiem. Słyszał tam nawet głos Laya. Tak... był mordercą. Nic nie było w stanie zagłuszyć tych słów. Krzyknął już z bezsilności, jakby chcąc chociaż przez chwilę zagłuszyć głos tych wyrzutów sumienia. 
             - To nie prawda! - wrzasnął naprzeciw nich. Podszedł do foli, która ich dzieliła i sam przebił ją swoimi palcami i zaciskając je z całych sił, rozerwał ją. - Powiedzcie mi to w twarz! - dodał odważnie czując, że cały trzęsie się ze strachu. Gdy materiał został zniszczony  i już całkiem  zniknął z pola widzenia Hyuanga okazało się,  że za nim nic nie ma. Ani jednej żywej, ani martwej duszy. 


           Luhan nie zastanawiał się długo nad wyborem, chociaż normalnie gdyby ktoś zadał mu to pytanie pewnie nie byłby w stanie odpowiedzieć. Teraz nie miał czasu na wątpliwości i szukanie wszystkich „za” i „przeciw”. Te rozrachunki musiał zostawić na później, bo nie miał tyle czasu co zwykle, chodziło teraz o jego życie. Pierwszy raz od zjawienia się tutaj naprawdę czuł, że jest ono w jego rękach i właśnie o nie walczy. To dało mu taką siłę, jakiej nigdy nie znał – zdecydowanie. 
            Droga w długim labiryncie teraz była już prosta, bez żadnych rozwidleń, bez bocznych ścieżek. Luhan czuł się wyjątkowo niespokojny idąc nią, jakby zaraz miała się skończyć, a on tylko wszedł w jakąś pułapkę. W ogóle dziwny dla niego był fakt, że z takim zdecydowaniem dokonał swojego wyboru, jakby właśnie ta konkretna droga go przyciągnęła. Jak zahipnotyzowany ruszył tą ścieżką, która nie była już kamienistym chodnikiem ale przypominała ściółkę, bo tak można było nazwać gruby dywan z suchych liści pod jego stopami, oraz jakiś przeplatających się gałązek. Słyszał ich kruszenie kiedy tylko stawiał kolejny krok. Rozglądał się wokół na razie nie wiedząc niczego co wskazywałoby na to, że chociaż trochę zbliżył się do wyjścia. Ogarniały go wątpliwości czy podjął dobrą decyzję. 
            Gdy opuścił zrezygnowany wzrok i zaraz uniósł głowę patrząc jeszcze raz przed siebie, krocząc niezmiennym tempem zauważył tą znaną mu sylwetkę. Stojący do niego tyłem chłopak na pewno był tym za kogo do miał. Te same czekoladowe włosy układały się tak idealnie nawet te krótsze kosmyki na jego karku. Szeroko rozstawione, ale kościste ramionka, wąska talia i długie smukłe nogi. To na pewno był jego Sehun. Lu wziął głęboki wdech z jakiegoś powodu czując, że stęsknił się za nim. Teraz, kiedy wszystko pamiętał, kiedy wiedział jakim człowiekiem był jego brat i jak bardzo musiał go ranić już za życia, przypomniał sobie ich wszystkie rozmowy i kłótnie oraz to jak byli sobie bliscy chociaż tak naprawdę nie łączyły ich biologiczne więzy sprawiło, że o tak wiele rzeczy chciał go zapytać. Chciał mu naprawdę wybaczyć. Chyba już to zrobił. Nie umiał, albo nie chciał pamiętać tego co się stało. Teraz był silniejszy, wiedział co jest ważniejsze i to mogła być jego jedyna okazja, żeby z nim porozmawiać. Nawet tak... W końcu Sehun nie żył, już nigdy miał się z nim nie zobaczyć. Luhan nie rozumiał tej mieszanki uczuć, które gotowały się w nim i toczyły wzajemną wojnę, jakby walczyły o to które było ważniejsze. Ta gorycz, za to co się stało ciągle w nim była, bał się go, ciągle pamiętając ten wzgardzający nim wzrok po tym wszystkim, co zrobił. Ta tęsknota, czuł ją już od dawna kiedy nie mógł przywołać ich wspólnych wspomnień, nawet jak były całkiem innego od tych które przedstawiał mu Sehun. Ta wściekłość, za to że był aż tak głupi i dał się omamić słowom takiej istoty jak Jaejoong. Ten wstyd, który czuł wiedząc, że sam był ślepy na tyle, że nie widział jego uczuć i zmartwień. Na miękkich nogach, po prostu jakby to był odruch, ruszył w jego stronę ze łzami w oczach, po prostu chcąc być bliżej. 
            - Sehun! - wrzasnął na całe gardło. Mężczyzna obrócił się i zmierzył go właśnie podobnym, pełnym nienawiści spojrzeniem. Takim samym jak tamtego wieczora, kiedy zostawił go samego na podłodze, a Luhan nie umiał nawet wstać ze wstydu i bólu który mu zadał. Przerażony zatrzymał się w jednym miejscu dość gwałtownie tracąc już ten swój zapał. Nie wiedział o co chodzi. Nadal ze łzami w oczach i sercem dudniącym w klatce piersiowej wpatrywał się w niego wyczekująco. 
            - Jeszcze raz... wybrałeś jego – warknął z odrazą szatyn, wsuwając dłonie do swoich kieszeni. Obrócił się całkiem w jego stronę. Przy tym spojrzeniu Lu czuł, że zaczyna się pod jego wpływem aż zmniejszać. Tak. Wybrał drogę z tabliczką „Jongin”. Czuł, że tak właśnie powinien zrobić, bo przy każdej jego drodze towarzyszył mu właśnie Kai. Był jak jego przewodnik, trochę jakby z jego pomocą miał się stąd wydostać. Luhan wyciągnął tylko przed siebie dłoń i miał już coś powiedzieć rozchylając usta, ale nie był w stanie. Co mógł mu powiedzieć? Że przeprasza i że nie chciał tego zrobić? Ani jedna z tych rzeczy nie była prawdą. 
           Sehun zrobił kilka kroków w jego stronę, a wyraz jego twarzy pozostawał niezmienny, tak samo chłodny i tak samo mroczny. Lu nie umiał się nawet ruszyć, nie wiedząc dalej co ma mu odpowiedzieć. 
           - W czym jest lepszy, co? - zapytał, ściskając wargi. - To ja zawsze byłem z tobą... to ze mną płakałeś i się śmiałeś! Dlaczego patrzysz na mnie inaczej? Nie umiesz mnie pokochać bardziej niż jego, co?! - wrzasnął zdenerwowany. Z jego kipiących wściekłością oczu płynęły już łzy. Zaciskał mocno dłonie, wbijając paznokcie w swoją skórę. - Tylko dlatego... że jakiś pokręcony los sprawił, że mieszkamy w jednym domu, nagle nawet na mnie nie patrzysz? Nie bierzesz mnie pod uwagę? Nie mogę być twój?! Nie możesz być mój? - Ostatnie pytanie powiedział już dużo łagodniej. Nie to chciał usłyszeć. Nie umiał mu odpowiedzieć na ani jedno z nich, po prostu czuł, a uczucia nie można opisać słowami. Jest to tak abstrakcyjne jak określenie jednoznacznie co człowiek czuje po samych jego gestach. 
            - Sehun, to nie ma z tym nic wspólnego – wyszeptał bardziej zdecydowanie niż sam się po sobie spodziewał. Oczywiście kłamał. Naprawdę nigdy nie pomyślałby, że Sehun patrzy na niego inaczej niż na przyrodniego brata, więc on sam nie patrzył na niego jak na kogoś, kogo mógłby pokochać w ten szczególny sposób i całkiem mu się oddać. Była taka osoba, ale to nie był Sehun. Jego darzył inną miłością, taka zdrowszą bez nienawiści, może nawet bardziej trwalszą, ale jednak bez pożądania. 
             - Kłamiesz sam sobie... - burknął Sehun, po czym uśmiechnął się demonicznie. Luhan poczuł, że coś przejechało wokół jego kostki, po czym otoczyło ją i zacisnęło ciasną pętle wokół. Najpierw jedną, później drugą. Spojrzał w dół przerażony, automatycznie chcąc zrobić krok do tyłu, ale przez suche gałęzie zaciśnięte na jego stopach nie mógł nimi nawet poruszyć. Stracił równowagę i upadł, ratując się tylko tym, że przytrzymał się rękami ziemi. Gdy tylko to zrobił, te korzenie oplotły się również wokół jego nadgarstków. Dopiero do tak unieruchomionego i oszołomionego Luhana podszedł Oh. - Chociaż raz możesz powiedzieć mi prawdę? - syknął, patrząc na niego z odrazą. - Przyznaj po prostu, że gdybyś miał wybrać tak jak chwilę temu... wybrałbyś jego... - wyszeptał, a wyraz jego twarzy wskazywał, że mówił to z bólem. Luhan patrzył na niego uważnie, ale zaraz opuścił wzrok. 
            - Bo go kocham, Sehun – wyszeptał. 


Tao odsunął ostatnią z foli przerywając jej materiał już resztkami sił z desperacją. Nie wiedział już jaka siła pchała go do tego, bo jego ręce automatycznie napierały na ten elastyczny materiał i rozrywały go, żeby znaleźć po swojemu swoje własne wyjście. Gdy już przeszedł też przez nią westchnął z ulgą. Pomieszczenie w jakim właśnie się zjawił było całkiem czarne i puste. Nie było tu niczego oprócz jednej stojącej naprzeciw osoby. 
- Pieprzony dupku... jesteś nawet tutaj? - zapytał zdyszany Tao na widok Krisa. Widząc go przed sobą, aż się uśmiechnął złośliwie. - A to co za próba? - Podszedł bliżej niego, wpatrując się w tą jego jak zwykle chłodną twarz w pakiecie z podejrzliwym spojrzeniem. Ten sam Kris co zwykle. Wyraźne zaróżowione usta, lekko pogłębiona górna warga, blada cera, no i dodające chłodnego charakteru rysy twarzy. Piekielnie idealny, w oczach Tao jak anioł. Nawet pasowały mu te jasne włosy, które w porównaniu z jego ciemnymi kosmykami żyjącymi własnym życiem układały się idealnie. Niby fizyczne parametry pasowały idealnie, ale jednak miał przeczucie, że to nie Kris. - Co? Mam cię zabić, czy jak? - zapytał jeszcze podchodząc do niego i kładąc dłoń na jego policzku. Pogładził go, wlepiając wzrok w jego wargi. Zawsze, kiedy na nie spoglądał miał ochotę dopasować do nich swoje. Yifan nadal pozostawał niewzruszony, kiedy ten się do niego zbliżył. Nagle sam złapał jego podbródek i musnął jego wargi zanim Hyuang zdążył cokolwiek powiedzieć. Palce Krisa wsunęły się w jego ciemne włosy, a sam Tao przez ten dotyk zadrżał, bo wstrząsnął nim zimny dreszcz. Bał się zamknąć powieki, albo poruszyć. W końcu blondyn pogłębił pocałunek, starając się nakłonić język bruneta do współpracy. Odsunął się w końcu od niego jeszcze składając na tych miękkich wargach drobny pocałunek, niczym muśnięcie skrzydeł motyla. Tao nadal stał przerażony z lekko rozchylonymi ustami. Wpatrywał się w niego całkiem zszokowany, czując, że jego policzki są czerwone, ale nie był w stanie nic zrobić, żeby ukryć jakoś ten fakt. Kris położył dłonie na jego ramionach, przyglądając się uważnie jego twarzy. 
- Tak. Ty jesteś prawdziwy – stwierdził spokojnie, po czym opuścił dłonie z jego ramion. Tao zacisnął zęby i dłonie słysząc te słowa i wpatrywał się w niego gniewnie gdy już do niego dotarły. Wymierzył jeden mocny cios w jego tors, zaraz drugi mocniejszy. 
- Debilu! Jak masz coś takiego robić następnym razem to lepiej mnie zabij! - wrzasnął. Yifan uśmiechnął się, łapiąc go za nadgarstki. Brunet szybko się nie poddawał, ciągle starając się wyrwać jego dłoń, pchając go bardziej w tył. Na jego twarzy widniał grymas, po prostu nie umiał opanować swojej złości, chociaż tak naprawdę czuł to przerażające piekące uczucie w środku. 
- Dobra... dobra. Lepiej pomyślmy jak się stąd wydostać – wyrzucił, odsuwając się nieco od niego. Brunet odsunął od razu ręce z odrazą, jakby Kris był najbardziej obrzydliwą osobą jaką spotkał. 
- Skoczę główką na ten beton, jak okaże się, że to ślepa uliczka i zostanę tu z tobą, kretynie – wyrzucił, po czym westchnął ciężko. - Czemu nic po drodze cię nie zabiło? - mruknął pod nosem, nawet jeśli gdzieś głęboko naprawdę cieszył się, że go widział a nawrót złośliwości tylko świadczył o jego lepszym humorze. 
Kris przez chwilę całkiem go ignorował, szukając jakieś podpowiedzi czy czegoś co może wskazywać wyjście. W końcu jego wzrok przykuła jedna z karteczek przyklejona do ściany. Podszedł do niej i zerwał przyczepioną do niej kartkę. Tao niemal natychmiast zjawił się za jego ramieniem tylko po to, żeby również nie zostawać w tyle i przeczytać o co dokładnie chodzi. Ktoś zostawił notatkę: „Tylko jeden może stąd wyjść żywy”. Przerażenie i gorycz jaka ogarnęła ich obu po przeczytaniu tego jednego zdania sprawiła, że powietrze już w tym pomieszczeniu stało się zabójcze, jakby unosiła się w nim trucizna. Dwie kolumny wysunęły się zaraz ze ścian z dwóch ich stron. Jak na półkach leżały na nich dwa pistolety. Te same, którymi strzelili do siebie podczas pościgu. Tao podniósł niepewny wzrok na Krisa, a ten odpłacił mu się tym samym. Oboje sięgnęli po każdy z nich jakby w obawie, że drugi będzie chciał strzelić. Mógł wyjść tylko jeden. 

12 komentarzy:

  1. *niepewnie łapie telefon w łapki* Nowy rozdział!!! Reakcja taka sama jak zwykle: Kyaaa i machanie nogami *-* WOW. Co to było. Brawissimo <3 Labirynty idealnie do nich pasują, szczególnie Tao *mój ulubieniec* Kris jak zwykle wszystko uporządkowane XD. Ale przerywać w takim momęcie toż to ZŁO. Wiedz że czekam, nie ważne ile to potrwa. Ale lepiej jak najszybciej ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. przerywanie w takim momencie powinno być nielegalne ;;
    te labirynty mnie zmiotły bo to było boskie ._.
    weny i czekam~~~
    /Miyuki (͡° ͜ʖ ͡°)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. On sie mnie co to za impreza, ja mu ze grammy a on mnie pyta w co. Popierdolony, no pojebany total. Ronaldo di Caprio

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział! ><3

    OdpowiedzUsuń
  7. Nieee.eeee.e.e..e.e.e.e.e.e.e.e.e.e.e.e.e.ee..e.e.e.e......
    Oni nie mogą zginać 😭😭😭😭😭😭..........
    Why?
    ( to.
    Jest.
    Genialne.
    ) czekam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ktoś zaraz umrze ;; czuje to
    Genialneeee chce więcej
    Książka powinna z tego wyjść kupowałabym

    OdpowiedzUsuń
  9. Czekam z niecierpliwością na więcej proszę <33

    OdpowiedzUsuń
  10. WIĘCEJ WIĘCEJ WIĘCEJ :3
    To jest niesamowite.
    To opowiadanie jest w mojej TOP 5 życia <3
    BŁAGAM O NOWY ROZDZIAŁ *.*

    OdpowiedzUsuń
  11. Z jednej strony żałuje, że ten rozdział jest taki krótki, jednak pod koniec już niemal zasypiałam, więc z drugiej strony dobrze, że dałam radę doczytać go do końca.
    Nie było sensu przerywać, zostawiać sobie na później, bo jest tu zbyt mało słów, by takie działanie się dla mnie opłaciło.
    Poziom ekscytacji i adrenaliny, którą ma wzbudzić tekst utrzymuje się mniej więcej na równi z poprzednim rozdziałem, co muszę pochwalić. Choć..mogło być jej odrobinę więcej.
    I nawet jeśli chcemy kończyć w dramatycznym momencie specjalnie po to by zaciekawić czytelnika bardziej, to róbmy to umiejętnie. Ten rozdział po prostu był dla mnie za krótki, choć w ten sposób niby urokliwy.
    Wszystko byłoby perfekcyjne gdyby nie "cyniczny uśmiech" D.O i fakt, że zabrakło go na koniec. W końcu to Jongin towarzyszy nam od samego początku, to wokół historii jego i Luhana kręci się całe Casso, więc gdzie dalsza historia pana Kima?

    OdpowiedzUsuń