wtorek, 13 października 2015

jeden wybór DZIEWIĘTNAŚCIE opcji

A/N: Witam! Nie wiem od czego mam zacząć po takim czasie... Na pewno dziękuje Wam, że ciągle o mnie pamiętacie, bo nie jednokrotnie czytałam takie ciepłe komentarze, że aż ciężko się nie uśmiechać. Tak jak kiedyś pisałam, nie zostawię nigdy nic co nie ma końca (nawet tego umownego) wiec kto uwierzył mi na słowo mam nadzieje, że czekał na ten rozdział. Sama nie wiem czemu przeciągałam dodanie Casso do końca. Myślałam nawet o tym, żeby przestać marnować czas w ogóle na pisanie, skoro nie idzie mi to dość dobrze. Załatwiłam się jednak własną bronią, bo zawsze każdemu z autorów którzy próbowali odpuścić sobie pisanie powtarzałam, że i tak prędzej czy później do niego wrócą. To dość proste, w końcu każdy autor pisząc jakaś historie oprócz własnej żyje tez jeszcze ta, która sam tworzy. Nie tak łatwo rezygnuje się z pisania, bo to tak jakby rezygnować z życia. Może to za duże słowa, ale wydaje mi się ze do wielu autorów których znam pasują. 
Tak więc... nie jestem zachwycona tym rozdziałem, bo trochę trudno było mi przelać na papier to co widziałam w wyobraźni. Trochę tez więcej tu melancholii, ale poniekąd wpisałam tu to, o co chodziło mi w całym Casso. Trochę psychologi... 
No i jeszcze tylko epilog i skończę cała serię, ale i tak szykuje coś dalej - w końcu do każdego zakończenia można coś dopisać.



            Przez dłuższy czas nie padło ani jedno słowo. Ten moment ich nie wymagał. Cisza, nawet jeśli nieufna, dawała więcej nadziei i nawet ona uginała się pod napięciem tej chwili. Kris nie odrywał wzroku od stojącego przed nim Tao. Ciężko byłoby opisać co tliło się w jego oczach, ale na pewno na pierwszym planie był tam ból. W końcu walczył sam ze sobą. Ani jedno z nich nie chciało strzelić, ale z obawy, że drugie to zrobi, trzymali wymierzony w przeciwnika pistolet. Z tej pułapki miała się wydostać tylko jedna osoba. Musieli wybrać lub wywalczyć kto stąd wyjdzie. Kris czuł, że jego serce zaraz rozbije mu klatkę piersiową od tych mieszanych emocji. Ręce drżały, trzymając broń z mniejszą siłą. Palce były tak słabe, że nie mógłby nawet nacisnąć spustu. Czuł się okropnie, przez sam fakt, że celuje w Tao.
            Brunet przygryzł dolną wargę, zaciskając ją mocno. Odwrócił głowę, czując, że do jego oczu napływają łzy. Ta słabość... Próbował ją zniszczyć ale chyba tak naprawdę tylko ją ukrył. Yifan zawsze był jego słabością. Widział twarz blondyna przed sobą, przypominając sobie jak bliski był to dla niego widok, kiedy odtwarzał go w myślach wielokrotnie. Szczególnie usta. Zawsze chciał czuć ich dotyk na swoich. Pragnął być dla niego ważny, a teraz gdy czuł, że jego marzenie jest bliskie spełnienia, miał sam zadecydować czy przeżyć, czy dać żyć swojej miłości. Niestety ani jedno z tych wyjść nie łączyło ich razem. Zawsze uważał, że największą wartością jaką ma jest właśnie życie. Śmierć dla Tao była jak przegranie walki. Zawsze robił wszystko, żeby przetrwać, co wbrew pozorom podczas jego żywotu było trudną sztuką. Nie bał się poświęcić w tym celu innych, ale nie mógł oddać za nic Krisa. Do jego oczu zaczęły napływać łzy, przez które nie mógł nawet nakierować lufy pistoletu na swój cel. Skoro okazało się to całkiem bezowocną próbą, opuścił bezsilnie ręce łkając przy tym żałośnie.
            - Nie umiem zrobić ci krzywdy, Kris - wyrzucił, nie mając odwagi podnieść na niego wzroku. Sam fakt, że Wu nadal w niego celował, sprawiał, że jego serce pękało na pół. Może dla niego... To nie jest takie trudne. Przez myśli Tao przeszła nawet myśl, że może zginać z ręki Yifana. Czuł jednak spokój nawet z tą myślą. To, że się mylił szybko okazało się wyraźne.
            Kris również opuścił broń i podbiegł do Tao. Ścisnął go w swoich ramionach, bez niepewności i strachu, chociaż nie wiedział, czy to nie pułapka i czy teraz nie poczuje lufy pistoletu przy swojej skroni, albo na plecach. Nie obchodziło go to. Jego Tao nie zrobiłby tego. Nie teraz, kiedy wybrali tak samo i musieli odrzucić swoje etykietki, przypisane na ziemi, które stawiały ich po przeciwnych stronach ringu. Potrafili zostawić przeszłość za sobą i wszelkie urazy puścić w niepamięć, dopiero gdy uświadomili sobie, że to ich ostatnia szansa. Tao wtulił się w tors wyższego od siebie Krisa, zaciskając dłonie za jego plecami, na materiale jego białego garnituru.
            - Wiem... - wyszeptał Yifan, obejmując go mocniej, jakby bał się, że teraz zniknie. Słyszał tylko jego płacz, szczery jak płacz dziecka. Oczy i policzki chłopaka były już mokre od łez. Kris również czuł, że bezsilnie zaciskając zęby nie powstrzymuje swoich łez. Przecież nie płakał nawet gdy go stracił.
            - Wyjdziemy stąd? Razem? - zapytał żałosnym głosem brunet. Wu odsunął się od niego, od razu przenosząc wzrok na jego twarz. Starł łzy z jego policzków, ale natychmiast pojawiały się nowe.
            - Zawsze razem - wyszeptał z uśmiechem, chociaż w nim już nie było nadziei. Nie chciał mu mówić, że najprawdopodobniej ta zasada nie jest do przeskoczenia, tutaj nie obowiązywały ich ludzkie, całkiem odmienne prawa, których przestrzegania strzegła grupka innych ludzi. W takim miejscu jak Casso, zasady były fundamentem. Tao słyszał ten drżący głos Krisa. Doskonale zdawał sobię sprawę z tego, z jakim mówi to smutkiem. Z utęsknieniem i żalem, który przekraczał już rozumiane przez człowieka normy wtulił się mocno w jego ciało. To był ten moment gdy czuł to coś, ale było to tak silne, że nawet nie potrafił tego nazwać. Palce chłopaka zaczęły pełzać od jego barków, do tali, na plecy, biodra, wszędzie z tym swoim zachłannym dotykiem. Bał się, że to ostatni raz kiedy ma go przed sobą, dlatego nie umiał się opanować, czerpiąc z tych chwil garściami.
            Mężczyzna rozejrzał się słysząc znany mu dźwięk. Szuranie czegoś ciężkiego o ziemię przypomniało mu końcowe części jego labiryntu. Kątem oka zauważył, że ściany ostrożnie zaczęły się zwężać. Poruszały się, pozbawiając ich znacznej części przestrzeni. Tao również to zauważył, zaciskając z wściekłością zęby. To były widać metody "nacisku" jakie stosował Jaejoong. Przerażające, ale prawdziwe. Chciał przyspieszyć jakoś ich decyzje.
            Brunet spojrzał w dół na broń, którą rzucił pod swoje stopy, nawet nie pamiętając kiedy ją stracił. W jego głowie otworzyła się rozmowa z Baekhyunem, przed pojedynkiem z demonem zapytał go, co by zrobił, gdyby od niego zależało czyjeś życie. Wtedy... odpowiedziała mu, że to głupota robić coś takiego, żeby ratować czyjeś życie kosztem własnego, chociaż każdy człowiek ma dla siebie kogoś takiego, komu oddałby wszystko i kto jest wart takiej ceny. Każdej ceny. Słuchał wtedy Byuna z lekką zazdrością, bo chciał tak kochać, bez egoizmu i bez rozsądku. Tamten moment uświadomił mu, że on już to czuje, już jest gotowy poświęcić się i całkiem oddać za tą głupotę, która nazywała się miłością. Kiedy objęcia Krisa opuściły go pochylił się po broń, ledwie zauważając ją przez zakryte łzami oczy. Jego palce natychmiast znalazły spust. Ostrożnie nasunął je na niego i nakierował lufę w swoją stronę. Kris w tym czasie podszedł do ruszających się powoli w ich kierunku ścian, które najwidoczniej miały go zmiażdżyć. Chciał je czymś zablokować i zatrzymać, dać im czas. Tao podjął jednak już swoją decyzję. Łkał cicho, patrząc na Krisa, a jego drżący palec stopniowo naciskał spust. Zamknął oczy, zapisując ten obraz w pamięci. Mógł to dla niego zrobić, on powinien stąd wyjść. Zamknął oczy na chwilę a gdy je otworzył Yifan stał już przodem do niego. Zawahał się, a gdy poczuł na sobie przerażony, pełen bólu wzrok Krisa. Wu podszedł do niego. łapiąc go za ramię, przez co lufa pistoletu była skierowana w stronę jego twarzy.
            - Nie odejdziesz beze mnie! - wrzasnął. Tao już nie był w stanie płakać, miał wrażenie, że łzy zamarzły w jego oczach. Ogólnie czuł wokół siebie chłód, może od tych murów, które ich otaczały. To był ich koniec, wiedział to. Ani jeden nie zabije drugiego, bo ani jeden nie umiałby żyć z taką rozłąką. Śmierć była tutaj lepszym wyjściem, niż życie z pustką.
            - Kris... ja cię naprawdę kocham. Tak będzie lepiej, ty jesteś w stanie uratować resztę a ja nie  - odparł spokojnie, monotonnym głosem. Wu nie potrafił już wytrzymać słysząc te słowa.
            - Tak? - mówił przez zaciśnięte zęby. - Kochasz mnie i chcesz zostawić tu samego? Bez ciebie? - warknął i przyłożył broń, którą trzymał chłopak do swojej skroni. - Całkiem w twoim stylu, tchórzu... Tylko dla ciebie tak będzie łatwiej.
            - Więc... odejdźmy stąd razem - wyrzucił. Gdy tylko te słowa padły, nagle zrobiło się cicho. To był... chyba najczarniejszy scenariusz, jaki mógł się wydarzyć, ale dlaczego nawet teraz Kris czuł, że to właściwe. Smutek jaki go wypełniał owszem, odbierał mu rozum, ale nie odbierał uczuć. Tylko tak... tylko tak mógł z nim być. Puścił jego dłoń i również sięgnął po swoją broń. Bez myślenia o konsekwencjach, jakby właśnie się poddali, ale jednak z uśmiechem patrzyli na siebie. Nie myśleli o śmierci, patrzyli na to inaczej. Tak naiwnie, czując wpływ tego narkotyku, który skłaniał ich do różnych szaleństw. Nie żałowali. Znaleźli coś wartościowego, ważniejszego od życia, kruchego jak porcelana, coś, co przyszło za uczestnikami Casso nawet za bramy piekieł.
            Kris trzymając pistolet za chłopakiem w tym czasie ostatni raz, delikatnie musnął jego wargi. Otarł tylko jego usta o swoje. Lufę przyłożył do tyłu jego głowy, stukając się z nim czołem. Brunet zrobił to samo, drżącymi rękami i mniej zdecydowanie.
            - Do zobaczenia... w piekle, Krisuś - wyszeptał, ostatni raz złośliwie się uśmiechając. Blondyn sięgnął do jego drugiej dłoni splatając jego palce ze swoimi.
            - Na trzy - wyrzucił szybko na jednym wydechu. - Jeden...
            - Dwa.
            - Trzy!
            Po tych słowach rozległ się huk, ale ta bitwa nie miała swojego zwycięzcy ani przegranego.


            Przerażająco cicho. Każdy szmer i szum był zbyt głośny. Coś wokół budziło tę groźną atmosferę, bo wyglądało to tak jakby wszystko dookoła czekało na jakiś ważny, przełomowy moment. Powietrze wydawało się być zatrute, po prostu zaczęło być za ciężkie, dlatego każdy oddech Luhana był jak walka o to, żeby w ogóle zaczerpnąć powietrza. Droga od kilkunastu metrów była prosta, więc bez zawahania mógł iść przed siebie, aż do momentu w którym na swojej ścieżce zobaczył ścianę zieleni, odgradzającą go od dalszej wędrówki. Zatrzymał się zszokowany, rozważając zmianę trasy, ale wtedy mocny podmuch wiatru wstrząsnął liśćmi i rozchwiał gałęzie, odsłaniając za nimi jakiś obraz. Lu podszedł do nich i delikatnie rozsunął je palcami. Bez wątpienia właśnie to miejsce było wyjściem, dla którego przeszedł cały ten labirynt.
            „Przekroczenie labiryntu jest jednoznaczne z wyzwaniem Boga do walki” Zrobił krok w tył, przełykając ślinę. Do tej pory oszukiwał sam siebie, że to nie jest możliwe, żeby dostał się tu jako pierwszy. Jego problemem, aż do tego momentu było przejście labiryntu i to na tym problemie skupił się przede wszystkim, nie myśląc o reszcie. Odsuwał od siebie wizję walki z demonem.
            - Nie stresuj się. - Usłyszał rozchodzący się echem, znajomy głos. Zacisnął osłabione stresem dłonie w pięści, czując boleśnie puls w swoich nadgarstkach. To już nie był słaby Luhan. Miał odwagę by postawić swoje życie na szali, jednak nawet jeśli wykonywał pewne kroki do przodu i z zawziętym wyrazem twarzy wyszedł z labiryntu, cały się trząsł, biorąc co jakiś czas głębszy oddech. Tego bezwarunkowego odruchu nie mógł opanować.
            Pomieszczenie będące centrum labiryntu swoim kształtem przypominało wnętrze diamentu, bo właśnie w taki sposób były ustawione ściany, lekko na skos, dodatkowo wszystkie były w jadeitowym kolorze. Cały wystrój sali kojarzył się również z wnętrzem jaskini, bo z gładkich i twardych jak minerały ścian spływały strumienie wody. Nie były wielkie, raczej przypominały krople spływające z szyby w deszczowy dzień. Co jakiś czas osuwając się w dół ostrych kolców nad sufitem i łukowatych zdobień w końcu upadając na podłogę i rozbijając się o nią z pluskiem. Obecny przy tym dźwięk, który roznosił się cichym echem, rozbudzał tą niepokojącą atmosferę. To tylko dźwięki, ale jednak gdy odbijały się echem niosąc ten odgłos po całym pomieszczeniu, okazywały się idealnym akompaniamentem dla demona.
            Wzrok chłopaka natychmiast powędrował w inne miejsce, w stronę kamiennego ołtarza na środku sali, na którym leżał podtrzymywany na złotej podstawie sztylet. Z jakiegoś powodu on stał się jego celem. Wiedział, że musi go zdobyć, aby wygrać, aby w ogóle mieć jakieś szanse.
            Demon natychmiast powiódł wzrokiem w tym samym kierunku.  Uśmiechnął się lekceważąco, po czym ruszył w jego stronę. Każdy krok Jaejoonga również rozbrzmiewał echem po całym pomieszczeniu.
            - Nie sądziłem, że ty przyjdziesz tutaj jako pierwszy – stwierdził spokojnie.
            Lu przełknął ślinę, czując jak oblewa go zimny pot. Na jego karku czy pod grzywką już go czuł, tak jak i ten dreszcz przechodzący mu po plecach. Gdy stał przed demonem miał nieodparte wrażenie, że ktoś za nim jeszcze stoi. Obróciłby się chętnie, ale wolał nie spuszczać Jaejoonga z oczu. Wyobrażał sobie, że gdy demon patrzy w jego stronę za jego plecami rozdziera się przestrzeń i pokazuje się wyrwa do piekieł. Widział też oczami wyobraźni jak długie, czarne szpony sięgają po niego, chcąc go tam wciągnąć, ale nie potrafią go złapać. Dopiero gdyby się obróci, Jaejoong pchnąłby go w ich objęcia, a one zabrałyby jego ciało na dno, szarpiąc do siebie. Jedyną drogą jaką mógł w tej sytuacji wybrać było iście przed siebie, wprost w ręce diabła.
            - Nie martw się. Dla ciebie będę delikatny, Lu. Stawia mnie to w niekorzystnej sytuacji, że znowu muszę walczyć z kimś o wiele słabszym od siebie – wyrzucił Kim z uśmiechem.
            Blondyn nic nie odpowiedział i odsunął bardziej od siebie dłoń, rozchylając palce. Patrząc na Jaejoonga, wsłuchiwał się w stukot metalu, odbijający się echem. W tamtym momencie sztylet przeciął powietrze, aby ostatecznie ułożyć się rękojeścią w jego dłoni. Tak jak trenował, dość sprawnie użył swojej mocy.
            Jaejoong uśmiechnął się, stając już przed uzbrojonym Luhanem.
            - Tego się spodziewałem po jednym z Morderców. - Lu słysząc to, otworzył szerzej oczy i rozchylił lekko usta. - Tak, Lu... – potwierdził Jaejoong, widząc jego zaskoczenie. - Jesteś jednym z Morderców. Nigdy nie byłeś ofiarą. W końcu z twojego powodu... Xiumin chciał szybko uciec. Wiedział, że po tym jak przywróci się fragment twojej pamięci, powiesz w końcu więcej. Też przez ciebie Sehun zabił Suho. Liczył, że zachowa w ten sposób tę tajemnice, ale ostatecznie i on przez ciebie zginął – dokończył spokojnie, jakby tłumaczył mu wszystko jak nauczyciel. - Bez Sądu... Bez brudzenia sobie rąk zabiłeś cztery osoby – wyszeptał, co przez echo rozchodzące się w pomieszczeniu było wypowiedziane jeszcze bardziej przerażającym tonem.
            Luhan zacisnął usta, słuchając dokładnie tego co mówi. Ciężko było mu zrozumieć dlaczego niby jego działania miały sprawić, że oni wszyscy nie żyją. Czy to on był tym złym omenem w Casso i jak "złote jabłko" w świecie greckich bogów doprowadził do upadku uczestników projektu? To nie mogła być prawda, nie mógł być jak Pandora, nie mógł nazywać się "Casso". Nie wszystko było widać tak oczywiste, każdy obraz w tym świecie był niepewny, w wypadku Luhana nawet obraz jego samego. Skoro oni wszyscy to ofiary jego działań i obecności, nadal nie widział jednak powodu, żeby nazwać się Mordercą. Ale czemu to wydawało mu się takie prawdziwe?
            - Skoro nie żyją przeze mnie i jestem Mordercą - szeptał, czując że jego oczy wypełniają łzy. - To chyba i ciebie mogę zabić. - Dumnie trzymał zadartą do góry głowę. Świat taki nie był, nie zgadzał się z tym. Ludzie umierali dla siebie nawzajem i czasem dla czyjegoś dobra robili najgorsze rzeczy, ale to nie świadczyło w oczach Lu o tym, że są źli, ale właśnie, że dla czyjegoś dobra, dla miłości, dla nadziei, dla reszty są w stanie wiele poświęcić. Xiumin wcale nie myślał o swojej "przykrywce", przed śmiercią mówił o swoim bracie. Zrobił coś... co było złe, ale życie nie jest tylko białe i czarne. Wybrał. Wolał zabić kogoś, żeby uratować kogoś innego. Zabić, ale jednak uratować. Zawsze można było powiedzieć, że to była tylko wymówka, można było znaleźć wiele na jego obronę, ale i na jego skazanie. Jednak nawet jeśli demon miał racje, nawet jeśli pojawiała się pokusa, a ceną która trzeba było zapłacić było dokonanie czegoś złego, to czy ludzie byli źli jeśli tą pokusa było czyjeś dobro? To samo odnosiło się nawet do Chena, który myślał, że klucz jest wyjściem. Uważał, że zabicie jednej osoby uwolni cała jedenastkę. Nawet jeśli się pomylił, jeśli źle wszystko odebrał, to czy był zły? Nic w Casso nie było oczywiste i właśnie dlatego Han wiedział, że nie może się poddać i nie może ufać komuś, kto widzi w ludziach tylko zło. Nawet jeśli nie jest nieskazitelny tym bardziej musiał walczyć, żeby odkupić swoje winy, aby spełnić obietnice, którą dał Sehunowi. Dla tych wszystkich, licznych powodów uniósł trzymaną broń, wskazując nią demona. - Skoro jestem Mordercą to masz przed sobą godnego przeciwnika - wyrzucił z poważną miną, na co demon zaśmiał się tylko dźwięcznie.
            - Nie rozkręć się za bardzo - wyrzucił złośliwie. Nie musiał długo czekać na atak Lu, bo chłopak mierząc go wściekłym spojrzeniem sprawił, że grawitacja zaczęła być pod jego wpływem. Ciało mężczyzny uniosło się trochę nad ziemię i z pełnym impetem uderzyło o brzeg kamiennego ołtarza, wgniatając w niego demona. Brunet z opuszczoną głową mocno zacisnął palce na jego krawędzi. Wbił je z całych sił w ten kamień, przez co pojawiły się na nim drobne pęknięcia.
            - Dobrze... - wyszeptał niepokojąco. Nie podnosił jeszcze głowy, uśmiechając się pod nosem. - Bardzo dobrze - dodał. Pełen energii wzrok wymierzył w blondyna naprzeciw. Tym razem on podszedł do niego pewniej. Chłopak starał się bronić tym samym atakiem, ale wcale nie skutkował. Wyglądało to tak jakby demon z jego mocą radził sobie jak z za mocnym wiatrem. Po prostu był bardziej spowolniony i jego ataki wymagały więcej wysiłku, gdy bronił się w międzyczasie. Uniósł drżącą dłoń i wraz z tym gestem, jak na skinienie dyrygenta ciało Luhana uniosło się w górę, prawie pod jadeitowy sufit. Han zacisnął bezsilnie dłonie. Próbował przełamać ten atak, czując na sobie coś jak sznurki które go kontrolowały, ale na marne. Już długo był marionetką, robił to czego inni od niego oczekiwali. To obrzydliwe uczucie kontroli towarzyszące mu całe życie teraz stało się namacalne. Nie mógł wygrać z tą siłą. Czuł, że uścisk jego dłoni w której trzymał broń słabnie, jakby ktoś ją wyrywał z jego palców. Obrócił głowę, patrząc na swoją rękę. Szukał siły, żeby jednak wyłączyć ją spod jego kontroli. Nie był marionetką, już nie, mógł zastać nią tylko dla Sehuna.
            - Po co się bronisz? - zapytał, patrząc na niego w górę. - Czy to nie jest bez sensu? - Zacisnął dłoń, przez co chłopak z hukiem spadł na ziemię.
            Luhan uderzyła o nią całym swoim ciałem, czując przeraźliwy ból przechodzący przez jego ciało. Odebrało mu oddech, oraz w pewnym sensie nawet przez chwilę resztę funkcji życiowych. Wszystkie jego kończyny nawet nie drgnęły, bo poobijane kości sprawiały, że nawet oddech bolał.
            - Po co to wszystko? - zapytał demon, patrząc na niego ze smutkiem, a nawet współczuciem. Wsłuchiwał się w jego zachłanne oddechy, które brzmiały jakby dusił się pobieranym przez siebie powietrzem. Stanął przy nim, pochylając się nad jego ciałem. - Liczysz na cud? - zapytał cicho. - Myślisz... że gdy chcesz zrobić coś szlachetnego nagle będziesz silniejszy? - Przykucnął przy nim i skinął tylko palcem. Przez ten niewielki ruch bezwładne ciało chłopaka obróciło się na plecy, a on usłyszał tylko jak metalowy sztylet uderzał o podłogę.
            Blondyn nie miał już siły, do tego nad sobą poczuł znaczące, pełne rozczarowania westchnienie bruneta. To tyle? Całkiem bezsilny leżał na ziemi z pustym wzrokiem skierowanym w sufit. Nie pierwszy raz czuł taki ból i taki brak nadziei. Tak samo słaby i bezbronny już leżał na wznak, będąc pusty jak lalka bez własnej woli. Naprawdę nadal nic nie osiągnął? Jest tak samo "żałosny"? Z oczu chłopaka zaczęły płynąć łzy. Był kimś innym, lepszym i wartościowym, ciągle przypominał mu o tym właśnie Jongin. Uniósł swoją dłoń, której potłuczone palce sięgały po coś, szukały oparcia na jakimś przedmiocie. Resztkami sił chciał sięgnąć po broń, nawet jeśli w takim stanie w jego rękach była bezużyteczna.
            Jaejoong wstał odsuwając się od niego. Nie widział już nic ciekawego w tej walce, ale kiedy odwrócił się tyłem obok jego głowy świsnęło ostrze tuż przy jego policzku. Jeszcze kilka milimetrów, a przebiłoby jego głowę. Obrócił się, patrząc na Lu, który podpierała się na łokciu, uśmiechając do niego złośliwie. Ostrze na jego rozkaz wróciło znowu celując w to samo miejsce. Jaejoong w ostatniej sekundzie odwrócił głowę, gdy czubek ostrza prawie dotykał jego skóry. Zatrzymał je przed sobą, patrząc chłodnym niezmiennym wzrokiem. - Nieźle - szepnął, po czym odsunął się gwałtownie i gestem ręki machnął tak, żeby ostrze pofrunęło w stronę właściciela.
            Luhan zatrzymał je daleko od siebie z całej siły próbując odwrócić jego tor lotu. Nie miał szans w takim pojedynku jeden na jednego, ale nie było go stać na to, aby się poddać.
            Jaejoong uśmiechnął się z ekscytacją, chociaż nie lubił takich przepychanek. Uniósł drugą dłoń i skinął nią, przez co fragment stalagmitu ukruszył się i spadł w dół. Podwójny atak miał to zakończyć, ale ku niezadowoleniu demona Lu zasłonił się rękami a skała nad nim zatrzymała się w locie. Jaejoong z pełnym impetem zmusił ostrze do gwałtownego lotu, przez co z całej siły wbiło się w głaz, z taką prędkością, że jego kawałki rozbiły się na mniejsze części. Wszystkie krążyły nad głową Lu, który z trudem utrzymywał ich w tym stanie nieważkości. Sztylet nie mając oparcia spadł na podłogę za chłopakiem.
            Blondyn wstał, ciągle pełniąc kontrolę nad kawałkami głazu nad jego głową. Z przerażającym wzrokiem, niemal dorównującym demonom stał na wprost Jaejoonga. Chciał mu tym samym pokazać, że ta walka nie będzie taka łatwa.  Zamknął oczy, przez co kamienie przypominające stos małych meteorytów skierowały się z ogromną prędkością w stronę demona.
            Znowu nie zadały mu żadnych obrażeń. Jaejoong zadbał o to dzięki swoim zdolnościom. Zanim w niego uderzyły rozsypały się, ostatecznie tworząc kupki piasku, który nie był dla niego groźny. Kim otrzepał długi płaszcz z tego pyłu i niechętnie podniósł wzrok na zdeterminowanego Lu.
            - To się zaczyna robić nudne - skomentował Jaejoong. Machnął dłonią i łącznie z tym gestem Luhan poczuł jak jakaś siła chciała pchnąć go do tyłu. Uspokoił się, tak jak uczył go Sehun i patrząc na Jaejoonga odpierał atak. - Nieźle... - wyszeptał demon. Lu nie mógł tylko odpierać ataków i doskonale o tym wiedział. W tym momencie blondyn uniósł dłoń i ściana piasku, który leżał pod stopami demona stanęła między nimi zasłaniając obraz. Wtedy właśnie wykorzystując ten moment metalowe ostrze przeszło przez tą zasłonę swoim podmuchem rozsypując również uniesione w powietrze drobinki piasku. Wycelowane na oślep ostrze przebiło bok demona, z którego natychmiast trysnęła krew.
            Nie spodziewał się tego. Przerażony Jaejoong jednym ruchem dłoni rozsypał wokół otaczający go piasek. Jego dłoń natychmiast dotknęła krwawiącej rany, przez co poczuł jak między jego palcami płynie lepka ciecz. Spojrzał na swój bok i rozdarty materiał który już całkiem mokry przylegał do pokrytej krwią skóry. Tak dawno nie krwawił. Uśmiechnął się pod nosem, czując przeszywający go ból.
            Lu wpatrywał się teraz w podłogę, a dokładnie na to miejsce przy nim przy którym pojedyncze krople bordowej krwi upadały na posadzkę. Zranił poważnie demona, przez co dotarło do niego, że ta walka ma sens.
            - Dobra. Kończymy zabawę - wyrzucił, wycierając swoją zakrwawioną dłoń w materiał płaszcza. Podniósł błyszczące niepokojącym światłem oczy i znowu wyciągnął przed siebie dłoń. Lu próbował się zasłonić, ale tym razem atak był za silny. Czuł jak jakaś niewidzialna moc zaciska dłonie na jego szyi. Od razu stracił oddech, który utknął w jego gardle. Rozchylał żałośnie usta, próbując przez to pobrać trochę tlenu, niczym ryba wyrzucona na brzeg. - Jak mi się znudzisz... przyspieszę twój czas. Chcę jeszcze raz usłyszeć twoje krzyki. Ludzie pożerani przez ogień cudownie wrzeszczą - dodał monotonnym głosem Jaejoong. Lu upadł na kolana widząc jak jego obraz rozmazuje się przed oczami i chwieje jak po zejściu z karuzeli. Chłopak bezsilnie próbował odeprzeć atak swoim, ale ten odwet nie przynosił żadnych efektów. Wściekły Jaejoong podniósł wolną dłonią ubrudzony jego własną krwią sztylet. Podszedł z nim do Luhana wijącego się przed nim z bólu i swoją mocą sprawił, że chłopak wyciągnął przed siebie ręce, odwrócone wewnętrzną stroną w górę. Demon przyłożył ostrze do jego bladej skóry na nadgarstku i przeciął je razem, naprawdę głęboko. Przerażony blondyn patrzył jak jego drżące dłonie zaczynają krwawić. Nie mógł krzyczeć, nie mogąc też łapać powietrza, więc jedynie skulił głowę. To był powoli jego koniec i właśnie to było takie przerażające, a nie towarzyszący temu ból. Jaejoong odrzucił go jeszcze puszczając jego dłonie. Ciało blondyna upadło na ziemie. Zaczął łapać oddech już naprawdę będąc osłabionym. Rany na jego nadgarstkach brudziły podłogę krwią, gdy próbował się z niej podnieść. Wzrok blondyna nagle zaszedł ciemnością. Niczego nie widział, a od zbyt zachłannych wdechów szumiało mu w uszach. Jaejoong podszedł do niego z ostrzem trzymanym w dłoni. Złapał blondyna za  włosy i zbliżył własny policzek do jego. Ostrze przysunął do szyi Lu, zbliżając usta do jego ucha. Wargi demona dotykały go delikatnie, tak jak i metal jego wrażliwej skóry. Czuł, że ostrze jest niebezpiecznie blisko, gdy przełykał ślinę.
            - Poproś, żebym tego nie robił - wyszeptał przy jego uchu.
            Chłopak wiedział, że ze strachu to jedno słowo już ciśnie się na jego usta, ale ostatecznie nie był w stanie nic powiedzieć. Nie mógł już błagać, jeśli miał umrzeć, walcząc z całych swoich sił, to do końca. Nie zdążył nawet nic powiedzieć, bo ostra krawędź sztyletu przecięła skórę jego szyi. Ruch którego początkowo w ogóle nie poczuł.
            - Koniec szansy. - Brunet rzucił Luhanem jak szmacianą lalką. - Przedłużę ci trochę czas... chcę patrzeć jak wijesz się z bólu - dodał bez emocji.
            Chłopak przeniósł swoje zakrwawione dłonie na szyję, z której płynęła krew. Mocno zaciskając palce chciał zatrzymać szybki upływ krwi, ale to nic nie dało. Jak mógł tak szybko przegrać? Słyszał ich już... te głosy, które wołały go z tej piekielnej wyrwy w przestrzeni. Wszystkie nawoływały chórem, próbując zagłuszyć strzelanie ognia. Tylko jeden mówił co innego. Najcichszy z nich prosił, żeby walczył, do tego wołał go po imieniu, mówiąc je tak delikatnie, jakby było jego modlitwą. Słyszał w tym głosie tą troskę, przez co zrozumiał, że to musiał być Sehun. Zamknął zapłakane oczy, gdy Jejoong stanął nad nim, patrząc na jego wzrok i oczy, które błyszczały jeszcze życiem.
            - Powinienem chyba pokazać, że jestem bardziej humanitarny - stwierdził demon i uniósł ostrze, z zamiarem wbicia go w klatkę piersiową chłopaka, prosto w bijące serce, gdy na swojej dłoni poczuł uścisk. Wściekły Kai z całej swojej siły trzymał jego nadgarstek. Spojrzał na Lu czując, że wściekłość i ból przepełnia go do granic możliwości. Jego nogi ugięły się kiedy blondyn spojrzała na niego załzawionymi oczami, trzymając czerwone od krwi dłonie na swojej szyi. Jego Luhan umierał, a on na to pozwolił.
            - Ty dupku... - warknął, gdy demon spojrzał na niego.
            - W rzeczy samej - odpowiedział z uśmiechem Jae, po czym zamachnął się ostrzem, chcąc wycelować nim w Jongina. Okazało się to bezowocną próbą, bo sztylet przeciął tylko powietrze, a Jongin już stał za nim. - Szybki jesteś! - wyrzucił Jaejoong. Sam też już był wycieńczony przez utratę krwi. Jongin pojawiał się znikąd co jakiś czas zjawiając się w nowym miejscu. Szybko przeskakiwał, sprawiając wrażenie, że obraz wokół jest poucinany, jakby oko nie zdążyło dostrzec momentu w którym się przenosi. Stanął twarzą w twarz z Jaejoongiem, kiedy ten się tego najmniej spodziewał. Wymierzył cios w twarz demona, a ten próbując się osłonić podniósł ręce. Jego sztylet upadł na ziemię. Jongin zauważył to tak samo jak Jae. Szybkość to było coś co kochał, dawała mu wolność i to właśnie ona miała pomóc mu zwyciężyć. Sięgnął po broń zjawiając się obok niej, ale demon wykorzystał to i siłą własnej woli pchnął chłopaka tak, że ogromna siła również wbiła go w ołtarz. Jongin oparł się o niego i nie zdążył nawet uchronić się od kolejnego ataku, który wbił go w niego mocniej. Miał jednak większą przewagę nad Jaejoongiem, bo umiał zniknąć i pojawić się gdzie indziej. Mignął mu, tworząc niewyraźny obraz, po czym jak wyłoniony z mgły znowu stanął przed nim z zadziornym uśmieszkiem, pełnym kpiny. Musiał się śpieszyć, bo w końcu to on miał przewagę nad Jaejoongiem, ale to mogło nie trwać długo.
            - Jongin? - wyrzucił zaskoczony demon, jakby nie poznawał właściciela tego imienia. - Nie poznaje cię - dodał jeszcze szczerszym tonem. - Zachowujesz się tak, jakbyś miał o co walczyć, jakby... Na czymś ci zależało - zadrwił, blokując każde jego uderzenie. Brunet w ogóle go nie słuchał. Miał o co walczyć, nadal miał, bo jeśli zdążyłby zabić demona, uratowałby Lu. Wróciłby na ziemie razem z nim, z dala od Casso i z dala od tego piekła. Teraz jednak mógł tylko patrzeć jak wraz z krwią uchodzi z niego życie. Gdy tylko jego wzrok zabłądził w tamtym kierunku, mocna sił uderzyła w jego ciało tak, że jak poniżony przez grawitację upadł na kolana przed Jaejoongiem. Wszystko co obiecał i co zrobił sprowadzało się do tego momentu. Znowu zniknął i stanął za nim.
            - Mam o co walczyć - wyrzucił, ściskając dłonie. - Zawszę będę walczyć o to co kocham. Dlatego ludzie cię tak brzydzą, Jaejoong? Demony chcą tylko przetrwać, a tu w Casso widziałeś, że nie tylko o to chodzi ludziom - mówił dalej, co kilka sekund zmieniając swoje miejsce, żeby być nieuchwytnym.
            Jaejoong jęknął cicho, gdy gwałtownie się odwrócił, a jego rana sprawiła mu taki ból, że całe jego ciało przeszyło to uczucie. Ta broń miała w sobie truciznę, w tym stanie naprawdę dla niego niebezpieczną. Ten cios, który zadał mu Luhan był pierwszym gwoździem do trumny.
            - Nawet nie umiesz ochronić tego co kochasz. To mnie brzydzi w ludziach. - Złapał się za bok. - Są słabi... przez to, że na czymś im zależy. Jedno słowo osoby, którą kochają, potrafi ich doprowadzić do ruiny... - Dyszał.
            - Ty też nie obroniłeś tego, którego kochasz - wyrzucił Kai, patrząc z bliska jak wyraz twarzy demona stopniowo się zmienia z pełnego bólu i ekscytacji spojrzenia, w to z którego wylewał się gorzki żal.
            Wściekły Jaejoong uniósł dłoń w górę, a za tym ruchem metal przesunął się po podłodze. Zacisnął usta w wąską linie, rozglądając się szybko, co chwilę patrząc w nowe miejsce w którym był Kai, nie potrafiąc zranić go inaczej po prostu rozcinał na oślep powietrze wokół siebie. Baekhyun był jego największą porażką. Stojąc na placu boju i widząc na nim ślady krwi, przypominał sobie ten przerażający widok, z dnia w którym pozwolił mu odejść. Wtedy krew koloru płatków róży barwiła posadzkę tak intensywnie jak ta należąca do Luhana.
            Lu już z zamkniętymi oczami oddychał, czując się coraz lżej. Pozbywanie się obowiązku wymiany tlenu, myślenia i czucia wprowadzało go w błogi stan śmierci. Coś go jednak trzymało, bo miał powód, żeby walczyć o swoje życie. Nie mógł się poddać gdy jeszcze walczył Kai. Czuł w jego głosie tą determinacje, nie musiała podnosić wzroku, żeby wiedzieć kiedy na niego spoglądał. Jak uparte słońce, budzące wszystkich co rano i on nie pozwalał zamknąć powiek Luhanowi. Lu jednak i tak miał wrażenie, że spada tam gdzie już nic nie jest ważne. Tym była śmierć.
            - Jongin, doskonale wiesz, że ta twoja szybkość w niczym ci nie pomoże. - Z szaleńczym uśmiechem, coraz szybciej i dynamiczniej zmuszał ostrze do przemieszczania się, aż w końcu jego czubek drasnął Jongina, przecinając nim jego brzuch. Rana nie była szczególnie głęboka, ale natychmiast zaczęła poważnie krwawić. Jaejoong uśmiechnął się dumnie. - Najbardziej naiwny ze wszystkich - zakpił demon. - Przypominasz mi mnie, kiedy żyłem na ziemi - dodał całkiem obojętnie. Sztylet dalej szukał swojej krwawiącej ofiary. Szybko, szybciej, ponad limit. Znowu ta sama adrenalina buzowała w żyłach Jongina, ale tym razem prócz niej czuł jeszcze siłę i motywacje.
            - Lu... nigdy nie będzie twój. Nigdy nie będziecie razem, bo to nie jest wam pisane - wyrzucił, obojętnie rozkładając ręce. Brunet gwałtownie pojawił się jak znikąd i zdążył złapać rękojeść miecza. Coś unieruchomiło demona tak, że nie mógł się ruszyć, aż do momentu gdy przepełniony adrenaliną Jongin zbliżył się do niego.
            - Nie jesteś Bogiem, żeby o tym decydować! - wrzasnął, po czym z trudem wbił sztylet prosto w serce potwora. To uczucie, gdy miażdżył jego kości i brutalnie chciał tym kawałkiem metalu zniszczyć do końca jego martwe serce, było nie do opisania. Nareszcie problem zniknął. Nareszcie mieli być wolni. Oboje w tym momencie to poczuli. I morderca, i ofiara.
            Jongin wiedział, że wraz ze zniszczeniem Jaejoonga będą wolni, przez co dostaną to, za czym tak bardzo tęsknił. Krew demona zbrudziła już jego dłonie, ale on chciał jej więcej, dociskając przedmiot aż do rękojeści sztyletu.
            Jaejoong trzymał jego dłonie mocno, zaczynając oddychać coraz głośniej. Czuł to. Jakaś trucizna błyskawicznie rozchodziła się po jego ciele. Niszczyła je, jak ogień zwykłą kartkę papieru, obracając wszystko w popiół. Już wcześniej... czuł coś podobnego. Jego ciało po prostu wtulało się w ramiona śmierci. I znowu poczuł wolność. Z ziemią pożegnał się z uśmiechem i teraz on również pojawił się na jego twarzy. Czuł jak kajdany powoli pękają na jego nadgarstkach razem z sercem. Wszystko się rozbijało, a do jego ciała wracała ta bezsilność, ta sama ludzka słabość. Słyszał coś nad sobą. Demon spojrzał w górę, upadając na kolana. Usłyszał nad swoją głową trzepot małych skrzydeł. Widział go nad głową. Jaskrawe, błyszczące jasnym światłem motyle skrzydła wspinały się w górę po powietrzu, pokonując je, oddalając się od demona. "Baekhyun." - pomyślał demon, unosząc dłoń do tej świętości. Nie dosięgnął tych skrzydeł. Motyl odfrunął, pojawiając się tylko jak pokusa, nawet teraz będąc nieuchwytnym. Jaejoong z gorzkim uśmiechem upadł bardziej do przodu, podpierając się rękami o ziemię. Wściekły wbił palce w kamienistą posadzkę, a długie pęknięcia jak nitki pajęczyn natychmiast przeszyły ją do jadeitowych ścian, rozrywając na kawałki i je. Rozchodząca się skała zaczęła kruszeć pod wpływem jego mocy, aż w końcu jej fragmenty zaczęły się sypać.
            Pękające kawałki sypały się pod nogi słabego już Jongina. Ostatnie obrażenia zadane przez Jaejoonga sprawiły, że jego nogi były lekko sparaliżowane. Brunet szybko chciał podbiec do Lu, ale mógł tylko próbować biec, czując coś dziwnego. Jego kości wydawały się z minuty na minutę coraz bardziej poobijane, żebra jakby wsuwały się w płuca jak przy ogromnym uderzeniu, a w głowie dudnił mu ból. Jakby właśnie... z czym się zderzył. Sapiąc już z bólu podszedł do Lu i ostrożnie przy nim klęcząc pochylił się nad chłopakiem opierając ręce o jego ramiona. Te piękne, zaszklone łzami oczy spojrzały w jego stronę. Było w nich coś, czego Kai nie potrafił nazwać. Nie odbijało się w nich cierpienie, czy ból i smutek. Jak na lśniącym płótnie widział iskrzące się iskierki radości. Luhan rozchylił usta, ale zaraz zamknął je, wiedząc że nie zdoła nic powiedzieć. Jongin pomimo bólu nie drgnął, nawet jeśli wokół nich stopniowo zaczął sypać się grunt. Jego oczy zaczęły wypełniać się łzami, tak jakby mało ich już wypłynęło. Złapał jego zakrwawioną dłoń i oparł ją o swój policzek, łasząc się i łkając jak dziecko.
            - Nie zamykaj oczu... - błagał przez łzy. - Lu. Proszę... nie chce odejść bez ciebie, przecież... - zaczął, ale gdy przez jego kręgosłup przebiegł ten ból, jakby złamał się w połowie Jongin wstrzymał oddech, wyginając się mimowolnie. - Obiecałem ci, że stąd wyjdziemy! - warknął, zaciskając zęby z bólu. Luhan wziął jego dłoń kładąc sobie ją na brzuchu. Spojrzał z uśmiechem na Jongina, już praktycznie nie czując bólu, tylko senność. Jego obraz już się urywał, jakby topniał w oczach. Zmarnowała tyle czasu, nie umiejąc nazwać odpowiednio osoby, którą kocha. Przyjaciel, jego siła, jego nadzieja, jego miłość, jego wiara, jego powód by zawsze walczyć - Kai.
            Koniuszkiem palca nakreślił na jego skórze jedno słowo, przymykając już zmęczone powieki. Nie umiał już się przeciwstawiać tym głosom wołającym go do siebie i tym szponą ściągającym go w dół. Jego palec zatrzymał się już przy ostatniej literze, niezdarnie naznaczając ślad po słowie "wolność". Kai wtulił się w Luhana gwałtownie. Czym była wolność bez niego? Już nie była tym co kochał.

7 komentarzy:

  1. Kyaaaaaaaaaaaaa!
    Czy mnie oczy nie mylą? To Cassio! Nawet nie umiem opisać tego jak sie zachowałam widząc nowy rozdział. Tak trochę po dałnowemu, ale co tam :P

    Rozdział jak zawsze majstersztyk <3 Po prostu nie wiem co mogę tu jeszcze powiedzieć, zatkało mnie. Kilka takich ortografizmów jest do poprawy, ale nie o to tutaj chodzi.

    Co do Krisa i Tao to jest to mój ulubiony shipping tutaj (kompletnie nie znam się na Kpopie), oceniam po tym co o nich przeczytam. I muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś takiego. Obstawiałam, że Kris zabije się dla Tao, a on potem skopie dupe demonowi. Nie pamiętam jego imienia, ani imion innych, dawnych bohaterów. Staram się ogarniać kkto jest kim, ale nie do końca mi wychodzi :P

    Doskonale rozumiem ten problem z pisaniem. Czasami po prostu trzeba troche od tego odpocząć, ale zawsze warto wrócić. Ja nie potrafiłabym kompletnie porzucić mojego opowiadania, mimo że dopiero wróciłam z ponad miesięcznej przerwy ^^. Może zajrzysz?

    Szkoda, że koniec coraz bliżej, bo na pewno będę wspominać to opowiadanie jako jedno z najlepszych. Takie poplątanie z osobami, to tylko ty mogłabyś wymyśleć <3 Z utęsknieniem będę czekać na nexta, ale może tym razem troche krócej, jeśli można? XD
    Ściskam, trzymaj się cieplutko i powodzenia~

    OdpowiedzUsuń
  2. Wchodzę codziennie na bloga, by zobaczyć czy jest nowy rozdział. Wyobraź sobie moje zdziwienie gdy zobaczyłam dzisiaj, że coś dodałaś *^*
    Hunhan jest moim ulubionym paringiem, ale kaihan (czy coś takiego) nie pogardze. Ogólnie uwielbiam wszystkie paringi z Lu. Był moim biasem z EXO. Szkoda, że odszedł z zespołu ;-;
    Na błędy nie zwracałam jakieś dużej uwagi, wiec nie umiem stwierdzić czy były. Przez połowę rozdziału modliłam się aby Lulu przeżył ._. I jak zwykle coś nie wyszło.
    Ale może on żyje? *^* W każdym razie po śmierci będzie pięknym aniołkiem. Kai z rozpaczy popełni samobójstwo i będę razem żyli w niebie (nie wnikaj ^^).
    Nie mogę się doczekać epilogu :3

    Triveen (/*^*)/

    OdpowiedzUsuń
  3. No ja nie wiem na co ja liczyłam. ;;;;;; Na happy end? w Casso? Ale ja na prawdę myślałam, że Lu przeżyje... myślałam, że mu się uda, że głos Sehuna faktyczne da mu siłę, by nie tylko walczyć, ale i wywalczyć swoje życie. :< Uwielbiam to, że Jae kochał Baekhyuna. Ten motyw jest chyba jednym z moich ulubionych, cholernie pięknie. Jeszcze ten motyl na końcu przy śmierci Demona.
    Na pewno znasz to uczucie po przeczytaniu dobrej książki. Ten san, kiedy nie wiesz, co ze sobą zrobić i jak żyć. No to już doskonale wiesz jak się czuję. :'))
    W ogóle śmierć TaoRisa, taka romantyczna. ;;;;;;
    Ja nawet nie wiem, co mam powiedzieć. Zazwyczaj nie zatyka mnie jak już coś komentuje, a tutaj jak nigdy. :|
    Na pewno będę tęsknić za ficzkiem, ale pewnie i ak przeczytam to jeszcze ze 3/4 razy, bo ja zawsze wracam do moich ulubionych ff, a Casso zdecydowanie jednym z nich jest.
    Pozostało mi czekać na epilog. </3
    No i dziękuję, że doprowadziłaś to wszystko do końca, bo jednak poświęciłaś na pewno baaardzo dużo swojego czasu, żeby to napisać, tym bardziej, że piszesz niesamowicie, za każdym razem czuję się jakbym czytała książkę fantasy z lepszej półki, dlatego tak szczerze dziękuję jeszcze raz! *^*

    OdpowiedzUsuń
  4. nawet nie wiesz, jak się cieszę, że dodałaś ten rozdział. najpierw powaliłaś mnie śmiercią Tao i Krisa. nie spodziewałam się takiego rozwiązanie. byłam niemal pewna, że któryś z nich nie wytrzyma i strzeli. obstawiałam Tao. wiadomo chyba dlaczego, ale jednak woleli umrzeć w taki sposób niż zabić ukochanego. romantyczne zakończenie. pełne smutku i żalu. jeśli chodzi o Luhana i Kaia to nie wiem, co napisać. nienawidzę tego pairingu, ale nie wiem, dlaczego, chciałabym, żeby jednak w epilogu Luhan zmartwychwstał. moim zdaniem, zasługują na miłość. za dużo złego ich spotkało.
    pozdrawiam i czekam na epilog! :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Boże, popłakałam się przy końcówce..
    jeszcze wzrusza mnie sam fakt, że demon tak bardzo cierpiał po stracie nieosiągalnego Baek'a.
    Jesteś boska, dziękuję
    mogę umierać. ;__;

    OdpowiedzUsuń
  6. COOOO tu się kurwa stało ? :O
    Nie mogę, no nie mogę.
    CO DALEJ ?! TEN FICK TO JEST ARCYDZIEŁO !
    Ja, no nie mogę. Proszę wybacz mi ten nieogar, ale jebłam :x
    Wow.
    Serio wow.
    Czekam na epilog <3

    OdpowiedzUsuń
  7. No no, Izajaszku~
    Bardzo emocjonalne, nie powiem (nie będę mówić o zwykłych błędach, nie lubie xD jak chcesz spytaj później ^^) w każdym razie, mogę zrozumieć czemu mówisz, że nie jesteś zadowolona z tego rozdziału, jednak nie jest zły. Dobrze się go czytało, im lepiej Cię znam tym lepiej widzę to co chciałaś przekazać słowami, w każdym razie tak mi się wydaje~ no i dodatkowo nowy teledysk btsów tak mnie wprawił w idealny nastrój do tego, nie mogło być lepiej xD
    Raz się cieszę, że trochę poczekałam na to by przeczytać ^^
    Wiem, że to nie wszystko, więc gdy ostatecznie zakończysz Casso ja wypowiem swoje ostateczne zdanie "^"
    Teraz zakończę mój monolog pochwałą dla Ciebie xD
    Dobra robota ^^

    OdpowiedzUsuń